soulmate (6)


Atsushi:

Ledwie wszedł go Agencji, a zaraz został porwany przez Dazaia, który uciekał przed wściekłym Kunikidą.

 - Atsushi, świetnie się składa, chodź, pójdziemy razem zająć się pewną sprawą~ 

Sprawa dotyczyła odnalezienia psa, który uciekł parę dni wcześniej. Był to jakiś drogi rasowiec, więc właścicielowi bardzo zależało na znalezieniu go.

 - A więc Atsushi, jak tam pełnia? 

Chłopak westchnął cicho, spodziewał się tego pytania.

 - Dobrze, spokojnie. Nikomu nie zrobiłem krzywdy, Ryunosuke przyniósł mi kawał mięsa - wzruszył ramionami, przerywając na chwilę, by spytać kogoś, czy nie widzieli psa. Naprawdę nie chciał wykonywać tego zadania, nie znosił psów ze wzajemnością.

 - Ryunosuke? Mam wrażenie, że jednak coś się tam działo - mężczyzna uśmiechnął się, widząc speszenie swojego młodszego kolegi.

 - T-tak...O-okazało się, że coś do siebie czujemy, nie do końca wiemy co... I zdecydowaliśmy mówić do siebie po imieniu... Dazai, powiedz, co ty mu zrobiłeś? Jak spał, miał koszmar z tobą i później był dziwny...

 - A, pies z pianą - mruknął wskazując na jakiś zaułek

 - Gdzie?!

 - Żartowałem - włożył ręce do kieszeni płaszcza, idąc dalej. Atsushi po chwili patrzenia na niego jak na debila - którym był - dorównał mu kroku. - To co czujecie dzieciaki to miłość. Nie nauczycie się żyć z tym uczuciem inaczej niż poprzez przebywanie ze sobą. Chociaż los lubi być zabawny, połączyć dwie sieroty, które nie mają pojęcia czym jest miłość? Powiedziałbym, że to okrutne, chociaż bardziej zabawne. Znaczy, dla was nie. Dla mnie jak najbardziej. Uznaj to za trening, Atsushi. 

Kompletnie zbył pytanie o to, co robił Akutagawie, zamiast tego zaproponował obcej kobiecie na środku ulicy podwójne samobójstwo... Niestety z piekarni, z której wyszła, zaraz wystrzelił mężczyzna, który zaczął grozić Dazaiowi i go gonić. Tygrys westchnął ciężko, nie mając najmniejszego zamiaru pomagać mentorowi. Zamiast tego zajął się pracą. Im szybciej skończy, tym szybciej pójdzie spać. 

Akutagawa:

W kwaterach Portowej Mafii czuł się tak, jakby wzrok wszystkich członków skierowany był na niego. Przez to strasznie trudno było mu się skupić na rzeczach, które zazwyczaj wykonywał od tak. Zwykłe przesłuchanie szpiega, który jakimś cudem wkradł się do budynku, było istną katorgą, dlatego po jakimś czasie kazał Higuchi zająć się resztą, a sam udał się do jednego z pustych gabinetów. Tam mógł w spokoju przejrzeć dokumenty, jakie zostawił sobie na później, ale to też mu nie wychodziło. Co teraz robił Atsushi? Pewnie ciężko pracował wraz ze swoimi przyjaciółmi. A on? Od kilku godzin zdążył jedynie złożyć dwa podpisy na dokumencie, z którego nie pamiętał ani słowa. Zagryzł wargę, powstrzymując się od przekleństwa. Ta cała "miłość" cholernie źle na niego wpływała. Wyciągnął telefon z zamiarem włączenia jakiejś muzyki, aby umilić sobie czas, ale zamiast tego otworzył skrzynkę smsową. Później ja wyłączył. I znowu włączył. I tak przez dobrą godzinę siłował się z myślami, dopóki ktoś nie klepnął go w ramię.

 - Jeśli ty do niego nie napiszesz, to sam to zrobię - odezwał się Chuuya. Młodszy mafiozo nawet nie zauważył, gdy wszedł do tego pomieszczenia. Był tu od początku, czy wślizgnął się niedawno? Tak czy inaczej, na pewno widział rozterki Akutagawy.

 - Nie mam pojęcia, o kogo ci chodzi - skłamał gładko, chcąc schować telefon do kieszeni, ale rudzielec był szybszy. Wyrwał go z rąk zabójcy i za pomocą umiejętności przeniósł się na drugi koniec pokoju.

 - "Jak ci mija praca?" i wyślij. Proszę, to wcale nie jest takie trudne.

 - To było naprawdę dziecinne zagranie, Chuuya.

 - Nie bardziej niż twoje zachowanie, panie Akutagawa "Wcale nie jestem zakochany" Ryunosuke. 

Prychnął zdenerwowany, Rashomonem odbierając swoja własność. Nie chciał przeszkadzać Atsushiemu w pracy, przecież mógł być w środku naprawdę trudnej sprawy. Herszt czasami zadziwiał go swoja prostolinijnością. Czy pisał takie luźne wiadomości z Dazaiem? Czy dzwonił do niego, bo umierał z tęsknoty? Był też ciekaw, czy któryś z nich odbierał drugiego z pracy, aby razem mogli wrócić do swojego apartamentu.

 - Wiem, że nie lubisz otwierać się przed innymi - Chuuya usiadł na biurku, bokiem do Akutagawy - ale jeśli masz jakiekolwiek pytania, to postaram się na nie odpowiedzieć. W końcu to ja zostałem twoim mentorem po tym, jak mój cholerny skurwiel odszedł, dlatego czuję się w obowiązku ci pomóc. 

Przez dłuższą chwilęe nic nie mówił, ale w końcu dziesiątki pytań same wypływały z pomiędzy jego warg. Praca mogła poczekać, teraz liczyło się tylko to, aby wiedział, jak uszczęśliwić ukochaną osobę.
Atsushi:

Już sam bez Dazaia szukał psa. Dzięki temu mógł się zastanowić nad paroma sprawami. Zadziwiało go to, jak szybko stosunek między nim a Ryunosuke się zmienił. Na początku chcieli się pozabijać, każdy ze swoich własnych powódek. Atushi chcąc odpłacić mu za krzywdy przyjaciół, Akutagawa chcąc uwodnić Dazaiowi, że jest silny. A teraz? Na samą myśl, że miałby zrobić mu krzywdę, żołądek wiązał mu się w supeł. Nie dałby rady go zabić. Cieszyło go, że Agencja jest teraz zawalona pracą, dzięki czemu nikt - prócz Dazaia - nie zwracał na niego uwagi. Jednak... Skąd Dazai o wszystkim wiedział? Tygrys sam nie był pewien, czy wolałby trzymać to wszystko w sekrecie, jednak czuł się niekomfortowo z myślą, że jego mentor wie o wszystkim od tak. Westchnął cicho, no i jeszcze Akutagawa. Niby coś do niego czuje. Ale naprawdę nie ma pojęcia jak się zachowywać. Najchętniej po prostu tuliłby się do niego czy był obok. Teraz, daleko od niego, czuł się jakby niepełny. Coś okropnego.

 - Hm? - poczuł wibracje w telefonie i wyciągnął go z kieszeni. Jego policzki przybrały lekki, rumiany kolor, gdy zauważył, kto napisał. Zaraz w jednym z zaułków zauważył Dazaia, który próbował coś wyciągnąć ze szczeliny pod śmietnikiem.

 - Dazai? Co ty robisz? - podszedł do niego pełen obaw, że to może być kolejny dziwny sposób na samobójstwo, którego nie rozumiał.
 - A, Atsushi~! Idealnie, właśnie chciałem po ciebie dzwonić. Masz chudsze łapki niż ja. Widzisz, pod tym śmietnikiem schował się nasz szczu... ekhem, piesek. Ale mnie się boi, tak więc twoim zadaniem jest wyciągnięcie go. Potrzymam to~ - zabrał mu telefon, a chłopak mając złe przeczucia, położył się na ziemi i sięgnął po psiaka. Zaraz z krzykiem wyciągnął rękę.

 - Udziabał mnie! - z pogryzionych palców leciała mu krew. 

 - Walcz, tygrysku~ - Dazai nie przejmując się tym wcale, usiadł na pokrywie od śmietnika stojącego obok i bawił się telefonem chłopaka.

 - Chyba zaraz dostanę migreny... - mruknął, z determinacją sięgając po psa. Złapał go, jednak jak na małego psiaka to bestia mocno się zapierała przed wyjściem.

 - Kunikida i Chuuya często jej dostawali - zauważył brunet. "Szukamy psa, nic ciekawego. A jak twoja? Wiesz... Źle mi jak jesteś daleko."  – Wyślij~

 - Chyba domyślam się nawet, dlaczego...

Po chwili walki wyciągnął spod śmietnika psa i porównał go ze zdjęciem, który wyciągnął z kieszeni.

 - Dazai-san... To nie ten pies... - puścił futrzaka, który zaraz zaatakował jego nogi. - To nie pies, to szatan! 

Po chwili pies uciekł, a Atsushi stał pogryziony z cieknącą delikatnie krwią. Najbardziej ucierpiała jego ręka mimo wszystko.

 - Idź do Yosano po jakieś zastrzyki, ja pójdę szukać dalej - Dazai poklepał go po ramieniu i poszedł, zabierając przy tym telefon chłopaka, o którym ten zupełnie zapomniał. 

Akutagawa:

Czul się maksymalnie zażenowany, gdy rozmawiał o tych rzeczach z Chuuyą. Tym bardziej, że mężczyzna zaznaczał, iż "Ja tego nie robię" albo "Tak tylko ci mówię, nie myśl sobie, że ja taki jestem". Gin chyba kiedyś mu wspominała, że takie osoby nazywa się "tsundere"...

 - A o sprawach łóżkowych porozmawiamy, kiedy w ogóle się pocałujecie.

 - Chuuya!

 - Biedny tygrys, znając ciebie, to pewnie umrze jako prawiczek... 

Naprawdę nie spodziewał się takich słów po swoim mentorze. Spłonął rumieńcem i już chciał wyjść z pokoju, kiedy jego telefon zawibrował, obwieszczając nadejście smsa. Akutagawa znowu przeklinał na swój refleks, bo to rudzielec jako pierwszy chwycił za komórkę i odczytał wiadomość. Uśmiechnął się rozczulony.

 - Twoja kicia za tobą tęskni - wpisał kilka słów na klawiaturze i oddał sprzęt koledze. Ten od razu wykasował "Kąpiąc się we krwi wrogów, myślę o tobie" i spojrzał na herszta z pobłażaniem. - Oj, żartowałem. Nie wysłałem tego przecież, prawda? 

Przejechał dłonią po twarzy. Takiego zachowania spodziewał się raczej po Dazaiu, a nie po jednym z najbardziej cenionych członków Portowej Mafii. Czy jeden kochanek może drugiego zarazić swoim charakterem? Pożegnał się oschle z Chuuyą i wyszedł na korytarz. Tutaj znowu zdawało mu się, ze z jego twarzy można wyczytać każdą skrywaną myśl, każdą emocję i że zaraz ktoś to wykorzysta, aby zniszczyć mu życie. 

"Współczuję, lepiej by było, jakbyście szukali kota. Psy są okropne. Ja niestety jestem zawalony dokumentami." 

Zastanowił się, co jeszcze mógłby dopisać, bo to wyglądało tak, jakby zignorował drugą część wiadomości. Wyszedł na taras, aby chłodnawe powietrze pomogło mu jakoś zebrać myśli. 

"Nie wiem, jak zareagowaliby twoi znajomi, jakbym przyszedł odebrać cię po pracy. Szczególnie tamto rodzeństwo." 

Uznał, że przez smsy o wiele trudniej było mu pisać o swoich uczuciach, dlatego "chce cię zobaczyć" ukrył w propozycji spotkania wieczorem. Jednak to była prawda, tamten rudzielec i jego młodsza siostra na pewno nie pałają do niego zbytnią sympatią po tym, co im zrobił. A nie chciał sprawiać problemów Atsushiemu, bo oczywiście opinie o nim, mafiozie i mordercy, miał głęboko w poważaniu. Cały świat mógł go nienawidzić, ale od jego detektywa niech się trzyma z daleka.

Atsushi:

Yosano była naprawdę niepocieszona tym, że jedyne co ma do zrobienia z Atsushim, to jakieś denne zastrzyki, by nie złapał wścieklizny.

 - Może jednak pomogę ci z tymi ranami, co, Atsushi?

 - Nie, nie! Nie trzeba, już zaczynają znikać - wstał szybko po otrzymaniu ostatniego zastrzyku. - Dziękuję, muszę już iść. 

Niemal wybiegł z gabinetu. Akurat do Agencji wrócił Dazai, który wysłał kolejną wiadomość do Akutagawy.
 
"Ludzie rzadko szukają kotów. Uważają, że sobie dadzą same radę... A to nieprawda, potrzebujemy opieki. Pewnie nie byliby zadowoleni. Zwłaszcza Tanizaki. Ale możemy spotkać się wieczorem w parku." naprawdę dobrze się bawił pisząc jako Atsushi. Chciał zobaczyć jak ta dwójka spędzi czas poza pełnią, a zanim sami by to zrobili...

 - Znalazłem tego psa, dobra robota, Atsushi~

 - Ale ja nic nie zrobiłem... Ah, ale mogę wypełnić raport za to! - zaproponował, a Dazai uśmiechał się szeroko, oddając mu telefon.

 - Pozostawiam to tobie~
Akutagawa:

"Potrzebujemy opieki?" Czy to znaczyło, że Atsushi oddaje się w ręce Akutagawy? Mężczyzna zarumienił się nieznacznie, wyobrażając sobie, jak tygrys po niepełnej przemianie, leży mu na kolanach, a ten go głaszcze po nagich plecach... Chwila, czemu nagich? Przecież on nie miał zielonego pojęcia, jak detektyw wyglądał bez koszulki! Dal sobie mentalnego splaskacza, zanim odpisał. 

"Chętnie. Będę czekać przy południowym wejściu, przy zegarze." 

Po tej wymianie smsów, praca szla mu o wiele lepiej niż tych kilka godzin temu. Nie spodziewał się tego, żze nawet taka mała namiastka soulmate'a, jaką dostał w wiadomościach, może tak dobrze na niego wpłynąć. Chociaż humor miał dobry tylko do czasu, aż zobaczył splecione dłonie Higuchi i Gin.
- Nie zaakceptowałem was jeszcze - rzucił chłodno, przyciągając siostrę do siebie. Jego podwładna z bólem spojrzała na ukochaną, rzuciła ciche przeprosiny i wyszła z pomieszczenia. Wkurzona do granic możliwości Gin rozpoczęła trwającą naprawdę długo kłótnię o to, żze Akutagawa nie może tak po prostu niszczyć jej życia miłosnego. To był pierwszy raz, kiedy krzyczała tak głośno na swojego brata, dlatego ten na początku nie wiedział, jak zareagować, ale później obudziła się w nim bestia. Wszyscy podwładni opuścili to skrzydło budynku, w której trwała mała wojna, bojąc się stanąć na drodze katany lub Rashomona. Nie wiedział, jak długo walczył z siostrą, ale w końcu nadszedł koniec jego "zmiany" (o ile w mafii pracują zmianowo...) i ciskając błyskawice złości z oczu, ruszył w stronę parku. 

Atsushi:

Wypełniał raport gdy dostał smsa, który przypomniał mu, że nie odpisał wcześniej. Już miał przepraszać, gdy zauważył całą rozmowę. Zaraz poszedł do szatyna, który wylegiwał się na kanapie ze słuchawkami i nucił o samobójstwie. Ściągnął mu je, patrząc z wyrzutem.

 - Dazai! Czemu z nim pisałeś? - czuł jak go palą policzki.

 - Bo wy, dzieci, potrzebujecie, by ktoś pchnął was ku działaniu. Nie możecie spędzać razem tylko pełni. Nie dziękuj~ - zabrał słuchawki kończąc rozmowę. Powinien napisać Akutagawie, że to nie on to pisał... Jednak chciał się z nim spotkać, więc tego nie zrobił. Z ciężkim westchnięciem wrócił do pisania raportu z zadania. Gdy już kończył, tak by spokojnie być przed czasem spotkania, Dazai "przypadkiem" wylał na niego kawę. Spieszać się wiec napisał wszystko od nowa (bo Atsushi to debil i pisze raport na kartce, zamiast w komputerze) i spóźniony biegł do parku. Stanął zmachany przed Ryunosuke, łapiąc łapczywie oddech.

 - P-przepraszam... D-Dazai wylał na raport kawę i musiałem pisać od nowa... - bał się na niego spojrzeć, na pewno jest zły. 

Akutagawa:

Swoja złość wyładowywał na niewinnym drzewie, rosnącym zaraz obok zegara. Rashomon najpierw wyrwał je wraz z korzeniami, a później pokroił na drobne kawałki. Na końcu je pożarł, jakby ukrywał dowody zbrodni. Na szczęście w tym czasie nikt obok niego nie przechodził, inaczej mogłoby się to źle skończyć...
Zmarszczył brwi, przypatrując się dyszącemu Atsushiemu. Widać było, że naprawdę się do niego spieszył, ale Akutagawa czekał już dość długo. Gdyby nie wkurzyła go siostra i jej... ugh... dziewczyna, to najpewniej machnąłby na to ręką, ale niestety miał parszywy humor.

 - Mogłeś kazać jemu to napisać - prychnął, krzyżując ręce na piersi. W myślach skarcił się za ten pretensjonalny ton. Przecież to nie wina detektywa, że Gin i Higuchi są sobie przeznaczone, a Dazai jest dupkiem. - Pokłóciłem się z siostrą. Wybacz, nie powinienem się na tobie wyładowywać. 

Nie wiedział co robić, po prostu wpatrzył się w swoje niezwykle ciekawe buty. Wypastowane. 

Atsushi:

Tak myślał, że będzie zły... Ale w sumie nie było tak źle. Zauważył dziurę w ziemi, czy tu wcześniej nie stało jakieś drzewo...?

 - Pisałem raport, bo to Dazai znalazł psa... Mnie jakiś inny pogryzł i musiałem iść do Yosano-sensei po zastrzyki przeciw wściekliźnie. Będzie mnie kuć przez najbliższy tydzień... - spojrzał na swoją rękę i nogi które były opatrzone i zabandażowane. Rany znikały, jednak nie natychmiast.

 - Pokłóciliście się? Ah, nic się nie stało. Tak myślałem, że będziesz zły... Chcesz mi opowiedzieć co się stało? Przejdźmy się, skoro już się spotkaliśmy. 

Uśmiechnął się ciepło. 

Akutagawa:

Wyciągnął dłoń, która zaraz delikatnie przesunął po zabandażowanym ramieniu mężczyzny. Tak jak myślał, psy to najgorsze, najbardziej parszywe stworzenia na świecie. Tylko dziwiło go to, że Dazai zgłosił się do szukania jakiegoś kundla. Przecież tez ich nienawidził.

 - Bardzo bolało? - zapytał łagodnie, chcąc jakoś zmazać wspomnienie o swoim wcześniejszym warknięciu. Nie był na niego zły, że się spóźnił. Wręcz przeciwnie, był szczęśliwy, że jednak postanowił spędzić z nim czas. Ale nie dał rady tego okazać, bo przed oczami wciąż widział zdenerwowaną twarz Gin.

 - Jest z Higuchi - zaczął, ruszając w park. Mieli szczęście, że nie było tu zbyt wielu ludzi. - Rozumiem, że Znaki je połączyły, tak jak nas, ale to wciąż jest dla mnie zbyt... Zbyt dziwne. I nie uważam, aby moja podwładna była dla niej kimś odpowiednim. 

Zacisnął zęby. Ciężko mu się o tym mówiło. 

Atsushi:

Zrobiło mu się ciepło na sercu gdy chłopak okazał to, że się przejął tymi bandażami. Cóż, Dazai wziął to zadanie, byleby uciec od wściekłego Kunikidy i by wyciągnąć jakieś informacje od Atsushiego... Normalnie nie tknąłby zadania z psem.

 - Trochę. Czułem już gorszy ból. Dziękuję, że pytasz - uśmiechnął się. Zaczynało już zmierzchać no i w środku tygodnia nie było wielu chętnych na spacery, tak więc mogli się rozluźnić.

 - Hm...Wiesz, to, że Znaki połączyły nas też jest dziwne. Bardzo dziwne. No i bądźmy szczerzy, również nie wyglądamy jakbyśmy do siebie pasowali. Ale... Daj im szanse - podrapał się po policzku. Nie był dobry w takich rozmowach. - Postaw się na ich miejscu, twoja siostra chyba bardzo cię kocha, prawda? Więc pewnie jest jej przykro, że ich nie akceptujesz. Ta Higuchi... To ta blondynka z kokiem, twoja podwładna, prawda? Skoro jest twoją podwładną i cię szanuje, to na pewno nie chce skrzywdzić twojej siostry. 

Idąc przeciągnął się. Był przyjemny, ale nieco chłodny wieczór.

 - A nie licząc kłótni... To był miły dzień? 

Gdy tak szli, na niebie zaczęły pojawiać się gwiazdy. Jako iż był już dzień po pełni, Atsushi nie musiał się bać nagłej zmiany w tygrysa, gdy tylko spojrzy na księżyc, chociaż i tak unikał patrzenia na niego. 

Akutagawa:

Oh, domyślał się, że czuł gorszy ból. W końcu przy pierwszym spotkaniu wyrwał mu nogę, musiało boleć jak suka. A inne ich walki? Niemal zawsze przebijał mu brzuch. Musiał przyznać, że początek ich znajomości nie należał do najlepszych... 

Prychnął z niezadowoleniem. Gdyby Higuchi tylko pomyślała o skrzywdzeniu jego siostry, to rozszarpałby ją na strzępy. Chociaż sama Gin nie da sobie nic zrobić, jest silna, to i tak cały czas czuł się za nią odpowiedzialny. Starsi bracia chyba już tak mają.

 - Powiedziałem jej o nas - przyznał. - Nie może uwierzyć, że nie mam nic przeciwko tobie, a ją i Higuchi tak bardzo neguję. Nie dała mi wytłumaczyć, że na początku skakaliśmy sobie do gardeł i nienwidziliśmy naszych Znaków. 

Spojrzał na Atsushiego, gdy ten uniósł wzrok na niebo. W fioletowo-złotych oczach odbijały się setki gwiazd, a na policzkach widać było delikatne rumieńce przez to, że wieczór nie należał do najcieplejszych. Akutagawa musiał być przed sobą szczery - jego soulmate był piękny. I to pierwszy raz, gdy mafiozo pomyślał tak o kimkolwiek. Zawstydził się nieco. Sam nie uważał się za specjalnie pociągającego, dlatego stojąc obok kogoś takiego, czuł się nieco jak brzydkie kaczątko.

 - Teraz jest miły - chwycił go za dłoń. - Dziękuję, że zgodziłeś się spotkać, nawet jeśli nie ma pełni. Doceniam to. 

Atsushi:

O nas. Powiedział swojej siostrze "o nas". Na sekundę mózg Atsushiego się zawiesił na tych dwóch słowach. Czy to znaczy, że oni są razem?

 - Pewnie nie była zadowolona, że twoim solumatem jest tygrys, co? Spróbuj dać im szanse albo chociaż ignoruj je. Nie ma co się ciągle denerwować.

 - Hm? - zarumienił się, gdy Ryunosuke go złapał. Ścisnął lekko jego dłoń i odwrócił wzrok. - Wieeeeesz, tak właściwie to nie pisałeś ze mną, a z Dazaiem - przyznał w końcu. - Napisałeś do mnie może minutę przed tym jak pogryzł mnie pies. Dazai zabrał mój telefon i oddał mi go, gdy już się umówiliśmy. Ale w sumie to co pisał to prawda, t-tęskniłem nieco... - miał ochotę zapaść się pod ziemię. Nie miał pojęcia czemu to przyznał, jednak coś go podkusiło, by to powiedzieć.

 - No i nie chcę, by tylko pełnia była czasem, gdy się spotykamy... No bo ja wtedy przecież nie mam jak z tobą rozmawiać. A chcę cię lepiej poznać. 

Miał wrażenie, że brzmi jak jakaś durna nastolatka. 

Akutagawa:

Oczywiście w zwrocie "o nas" chodziło mu o to, że są soulmate'ami. Jednakże nic nie stało na przeszkodzie w tym, aby spróbowali być tak razem-razem. W końcu powiedzieli sobie o swoich uczuciach, zaakceptowali się.

 - Była tak bardzo zdziwiona, ze aż jej maska spadła - lekko zadrżały mu wargi przy probie powstrzymania uśmiechu. - Ale masz rację, muszę je zaakceptować. To w końcu moja siostra, na pewno wie co robi - westchnął. 

Zamrugał szybko kilka razy, przetrawiając informacje. 

Dazai. 

Dazai wie. 

Dazai jest najgorszym dupkiem, jakiego widział świat. 

A Akutagawa nie wiedział czy ma się zezłościć, czy umrzeć z zażenowania. Zamiast tego, po prostu westchnął przeciągle, starając się uspokoić.

 - Następnym razem pilnuj swoich rzeczy - powiedział powoli. Było mu naprawdę głupio, ale z drugiej strony cieszył się, że nie wypisywał jakiś głupot. Maniak samobójstw miałby wtedy niezły ubaw.

 - Nie sądzę, abym był aż tak interesująca osobą, ale jeśli coś cię interesuje, to z radością odpowiem na twoje pytania i zaspokoję ciekawość. 

W pewnym momencie zatrzymał się raptownie, patrząc na szeleszczące w cieniu krzaki. Był pewien, że usłyszał miauknięcie dobiegające z nich. Wytężył wzrok, chcąc zobaczyć chociaż ogon kota, ale niestety światła lamp tam nie dobiegały. Przez jego twarz przebiegł smutek, który zaraz zakryła jego codzienna pokerowa mina.

 - Wy, koty, jesteście zawsze takie trudne do schwytania - przesunął kciukiem po wierzchu dłoni Atsushiego. - I niby ciężko was oswoić, a jednak nie uciekasz. Myślałem, że przytłoczę cię swoim zachowaniem, bo teraz pierwszy raz w życiu okazuję aż tyle uczuć i... i nie wiem, od której strony się za nie zabrać - delikatnie uśmiechnął się z wdzięcznością i lekkim zawstydzeniem. 

Atsushi:

 - P-przepraszam... - ah, mógł jednak tego nie mówić. Znów go zdenerwował niepotrzebnie. Zaraz jednak nadął nieco policzki. - Każdy jest ciekawy, kim dokładnie jest jego soulmate. Interesuje mnie dużo rzeczy. Nawet pierdoły. Jakie książki lubisz, czy lubisz ostre jedzenie, czy jesteś rannym ptaszkiem? Jakie są twoje ulubione filmy? Możemy zacząć od takich drobiazgów. 

Również się zatrzymał. Rzeczywiście chwilę temu w krzaku siedział kot, teraz jednak uciekł. Uśmiechnął się delikatnie słysząc to co mówił Ryunosuke.

 - Przytłacza mnie to - przyznał. - I wcześniej dużo o tym myślałem nocą, jednak... W takich chwilach jak ta, na chwilę pokazujesz te uczucia całym sobą jest mi tu zwyczajnie ciepło - położył wolną dłoń na sercu. - I mimo iż tygrys wewnątrz mnie chciałby uciec lub zaatakować swojego wroga, to dobrze wiem, że tego nie zrobi. 

Gdy szli dalej, przetarł sennie oko. Całą poprzednią noc nie spał i teraz wyraźnie czuł zmęczenie. A z tej części parku, w której aktualnie byli, bliżej do siebie miał mafiozo. Jego czekał dłuższy spacer. 

Akutagawa:

Zdziwił się. Takie nieistotne szczegóły go interesowały? Chociaż teraz, gdy o tym wspomniał, to sam miał ochotę dowiedzieć się tych rzeczy o Atsushim.

 - Zdążyłeś chyba już zauważyć, że rankami nie mam ochoty ruszać się z łózka - westchnął, przypominając sobie te dwie pobudki obok soulmate'a. Były niesamowicie przyjemne. - A jeśli chodzi o książki, to uwielbiam henkaku tantei shyousetsu. I nie oglądam zbyt wielu filmów. 

Skupił wzrok na dłoni detektywa spoczywającej na sercu. Więc to prawda, co mówił Chuuya - jeśli ty coś dajesz od siebie, jeśli okazujesz choć odrobinę uczuć, to druga osoba jest szczęśliwa, kochana. Nie wiedzieć czemu poczuł się tak, jakby niewidzialna, zimna ręka zaciskająca się dotychczas na jego szyi, zniknęła. Myślał, że taka nagła zmiana w zachowaniu zniechęci tygrysa, że uzna go za mięczaka, ale na szczęście tak nie było. Co za ulga.

 - Ufam, że go powstrzymasz. A nawet jeśli nie, to Rashomon da sobie rade - wykrzywił delikatnie usta w uśmiechu. Dawno nie walczyli, będą musieli nadrobić ten stracony czas. 

Zauważył zmęczenie Atsushiego. Spojrzał na niego pytająco.

 - Chcesz, żebym odprowadził cię do domu? Bo jeszcze zaśniesz gdzieś po drodze... - w końcu był kotem, prawda? Akutagawa nawet mógł sobie wyobrazić detektywa śpiącego gdzieś na murku, kiwającego leniwie ogonem. 

Atsushi:

Interesowało go wszystko. W końcu nie byli już wrogami, mieli spędzać wspólnie pewnie wiele czasu. A najlepiej się go spędza, gdy się poznaje drugą osobę.

 - Zauważyłem - uśmiechnął się. - Też się lubię wylegiwać rano, ale niestety nie mogę. Wizja wściekłego Kunikidy, gdy spóźnię się do pracy, zbyt mnie przeraża. Powieści detektywistyczne? Sądziłem, że będziesz bardziej fanem jakiś kryminałów. 

Uśmiechnął się szeroko.

 - Z pewnością da sobie radę. W końcu już nie raz to udowadniałeś. 

Musiał przyznać, że nieco brakowało mu tych walk. Oczywiście, nie licząc tych momentów, gdy był przebijany lub tracił kończynę. Za tym absolutnie nie tęsknił.

 - Hm? Ah, już zdarzało mi się zasypiać na drzewie... Zazwyczaj wtedy budził mnie ktoś, kto ciągnął za zwisający pasek i po prostu spadałem na ziemię - skrzywił się na to wspomnienie, nie znosił takich pobudek. Najchętniej w końcu skróciłby ten pasek... Ale gdy raz założył inny, czuł się dziwnie, jakby czegoś brakowało. Kot jednak musi mieć ogon.

 - Jeśli to dla ciebie nie problem, to byłoby mi miło. 

Jeszcze jakiś czas temu wolał, by Ryunosuke nie wiedział, gdzie mieszka, a teraz nie przeszkadzało mu to ani trochę. Jak ten czas leciał. Nie mieszkał już w agencyjnym akademiku, tylko wynajmował małe mieszkanko w niskim bloku. Bardzo małe mieszkanko, łazieneczka i miniaturowa sypialnia, która była od razu kuchnią. W czasie przemiany dosłownie się dusił w środku. Jednak mieszkanie tu miało jeden plus - Dazai nie nachodził go zbyt często. 

Przed drzwiami zastanowił się nad czymś.

 - Dziękuję, że mnie odprowadziłeś - uśmiechnął się - Um...Chcesz może napić się herbaty? 

Akutagawa:

Przypomniał sobie poznanego już okularnika. Nie wyglądał jak ktoś, kogo chciałoby się zdenerwować, ale to może błędne wrażenie.

 - To nie są typowe powieści detektywistyczne, o wiele więcej w nich groteski, autorzy wolą skupiać się na psychologii bohaterów niż na samej zagadce. Niektórzy nawet nie rozwiązują tajemnicy albo wprowadzają element, który urywają w połowie, nie podając odpowiedzi na setki pytań... Wybacz, rozgadałem się - nieco zawstydzony podrapał się po policzku. 

Nie mógł powstrzymać prychnięcia śmiechem, które zaraz zamaskował kaszlem. Z Atsushiego był prawdziwy kot. Ciekawe czy też lubił pić śmietankę albo mleko? Musiał to kiedyś sprawdzić.

 - Nigdy nie powiem "nie" herbacie - uśmiechnął się delikatnie. 

W środku mieszkanka rozejrzał się. Było skromnie urządzone, małe, ale niesamowicie przytulne. Zaskakujące było też to, że panowała tu taka czystość. Nie wiedzieć czemu, uważał, że detektyw nie był osoba lubiącą porządek.

 - Dobrze, że pokazałem ci tamten hangar - zaczął, stając na środku pokoju. - Nie wyobrażam sobie, jak tutaj musiał czuć się tygrys. 

Atsushi:

Kiwnął głową słuchając go.

 - Ah, czyli "nie mam pojęcia kim mógłby być morderca"? - zacytował wywiad z jakimś autorem, który słyszał jakiś czas temu w radiu. - Nic się nie stało. Od tego są spacery by rozmawiać. 

Nadął polik gdy się z niego zaśmiał.

 - Co cię tak bawi? - zaraz jednak się uśmiechnął. - Nie musisz ukrywać śmiechu. Nie jesteś w pracy. 

Zdjął buty w wejściu i wstawił wodę na herbatę, z szafki wyciągając ciastka. Uwielbiał słodycze i zawsze miał jakieś ciacha do poprawienia sobie humoru.

 - Jak w klatce, szło zwariować, bo jeśli nie spałem, to chodziłem w kółko - skrzywił się lekko na wspomnienie tych wszystkich nocy, stawiając przy okazji talerz z ciastkami na stoliku. - Szło zwariować, więc nawet nie wiesz jak bardzo ci jestem wdzięczny. 

Po chwili zaparzył herbatę i postawił kubeczki na stole. Zaraz obok znalazł się miód, którym to swoją posłodził.

 - Więc... Co zrobisz ze swoją siostrą i tą Higuchi? Odpuścisz im nieco? - napił się, zaraz rozwiązując bandaż na ręki. Strasznie go denerwował, a na skórze miał już tylko białe szramy, które w przeciągu nocy powinny zniknąć. 

Akutagawa:

Ożywił się nieco.

 - Tak, dokładnie. Autor wprowadził pod koniec książki drugiego antagonistę, ale jak to sam narrator przyznał, nie wie, który z nich popełnił zbrodnię - widać było w jego oczach wesołe iskierki. 

Zakrył usta wierzchem dłoni. Wiedział, że nie musi ukrywać emocji, kiedy był z soulmatem, ale robił to już tyle lat, że ciężko było mu się przestawić. 

Mimochodem zauważył, że Atsushi założył dwie rożne skarpetki. Rozstrzepaniec.

 - Dziękuję - otoczył kubek dłonią, ogrzewając ją. Nie był specjalnym fanem słodyczy, ale pozwolił sobie wziąć jedno ciastko.

 - Mogę kupić tamten hangar, aby nikt tam przypadkiem nie wszedł, kiedy będę starał się ciebie uspokoić. Lepiej, aby cywilom nic się nie stało, prawda? 

Westchnął głęboko, zjadając do końca ciasteczko. Bardzo chciał, aby jego siostra była szczęśliwa, ale znając Higuchi może być z tym ciężko. Chyba że dzięki Znakowi zmieni się, tak jak i on.

 - Nie wiem - przyznał, przesuwając bladymi palcami po zasklepionych już ranach na przedramieniu Atsushiego. Dziwnym sposobem uspokajało go to. - Ale nie chcę znowu się z nimi sprzeczać. A skoro Gin po usłyszeniu o tobie spytała tylko, czy kupić ci jakąś drapaczkę, to myślę, że ja też powinienem przejść z jej związkiem do porządku dziennego. 

Spojrzał mu w oczy, nagle zaintrygowany.

 - Potrzebujesz takich zabawek, jakimi bawią się koty? Wiesz, nakręcane myszki, dzwoneczki czy nawet puste kartony...? 

Atsushi:

Zakrztusił się herbatą. Kupić hangar?! Przecież to dużo pieniędzy będzie kosztować pewnie.

 - N-nie trzeba... Raczej nie trzeba... Damy radę... 

Przeszedł go lekki dreszcz, gdy tak przesuwał palcami bo ranach. Nie spodziewał się czegoś takiego, chociaż musiał przyznać, że było to miłe uczucie. Zaraz jednak poczuł się dość dziwnie. W sumie ciekawiło go, czy Gin tak jak brat lubi koty.

 - Drapak...? - najlepszym drapakiem dla tygrysa było drzewo. Każdy inny zniszczyłby od razu. Kiwnął mimo wszystko głową. - Daj im szanse. Nie robią ci tego przecież na złość czy coś. 

Słysząc to pytanie spojrzał się na niego jak na idiotę.

 - Zniszczyłbym to wszystko łapą... Mimo wszystko tygrys waży więcej niż normalny kot, dla którego te zabawki są robione. Chociaż nigdy się nie bawiłem w tej formie raczej. Za dzieciaka byłem zamykany i przyczepiany do ściany na łańcuchu, więc no - wzruszył ramionami. Mówił o tym jakby nigdy nic, jednak w środku odczuwał smutek. Był tak traktowany nawet nie wiedząc czemu.

 - Ale kartony są fajne - przyznał, lekko się rumieniąc. Po przeprowadzce z akademika do mieszkania miał parę kartonów w pokoju. Jako tygrys próbował w nie wejść, jednak skończyło się na zmienieniu ich w placki. Gdy wypili herbaty przytulił się do czarnowłosego. Był już strasznie senny, wiedział, że mafiozo zaraz pójdzie zostawiając go samego, dlatego chciał wykorzystać jeszcze tę chwilę. 

Akutagawa:

Przekrzywił głowę. Co to miała być za reakcja?

 - Na pewno? Wolałbym, abyś się nie przejmował tym, że mógłbyś przypadkiem kogoś niewinnego skrzywdzić, gdybym jakimś cudem cię nie powstrzymał. Kazałbym otoczyć teren hangaru siatką, postawić znaki ostrzegawcze... - dla niego to naprawdę nie był problem. Przecież jest jednym z najlepszych morderców w Portowej Mafii, a tacy zarabiają niesamowicie dużo.

 - Wiem o tym, ale dla Gin zawsze ja bylem najważniejszy, a ona dla mnie. To dziwne uczucie, kiedy jest się odsuniętym na bok, że Znak znalazł jej ukochana - westchnął. 

Uniósł brew na wzmiankę o łańcuchu. Słyszał o tym podczas walki z Fitzgeraldem, ale teraz Atsushi wydaje się tym w ogóle nie przejmować, a przynajmniej tak chciał być postrzegany. Musiał przeżywać katusze za dzieciaka. Akutagawa splótł ich palce razem, aby dodać mu otuchy. To była przeszłość, teraz miał nadzieję, że dzięki niemu, te przemiany były o wiele przyjemniejsze. Dla mafioza na pewno był to naprawdę miły czas.

 - Trzeba znaleźć jakiś naprawdę duży karton w takim razie - rzucił z delikatnym uśmiechem. Te jego rumieńce były urocze. Ale zaraz to on się wściekle zarumienił, kiedy tygrys się do niego przytulił. Zazwyczaj to on traktował detektywa jak poduszkę w czasie poranków po pełni, a takie nagłe odwrócenie ról sprawiło, że Akutagawa nie miał pojęcia, co robić.

 - Atsushi...? - niezręcznie głaskał go jedną dłonią po plecach, a drugą wsunął w miękkie włosy. - Widzę, że jesteś zmęczony. Dobrze się dzisiaj spisałeś, powinieneś iść już spać. 

Atsushi:

 - Wiem, ale...Ale głupio mi. Przecież to masa pieniędzy - nagle herbata wydawał mu się bardzo interesująca.
 
Pokiwał lekko głową, no tak, to rodzeństwo przecież wiele przeżyło prawda? Musieli być do siebie bardzo przywiązani.

 - Ale pewnie i bez Znaku kiedyś by sobie kogoś znalazła. Musisz pozwolić jej żyć jej własnym życiem. 

Ścisnął jego dłoń. Mimo iż teraz było lepiej, to wspomnienia tych katuszy często go nawiedzały. Jednak teraz było przyjemniej i miał nadzieję, że tak już pozostanie. Z resztą, to przecież tyczyło się ich obu.

 - Uhum...- mruknął wtulając się w niego bardziej. - Wiem. Ale chcę jeszcze przez chwilę być blisko ciebie... Bo nie wiem kiedy się spotkamy...Wiesz, bardzo lubię jak mnie głaszczesz. Czy to gdy się zmienię, czy nie. 

W końcu jednak odsunął się i przetarł oko. Wydawało mu się, że przytulał się do niego strasznie długo, jednak była to tylko krótka chwila.

 - Nie będę cię już zatrzymywać... 

Odprowadził mafioza do drzwi wyjątkowo ciesząc się, że mieszkanie jest takie małe. Śpiący chodził dość krzywo.

 - Powiedziałbym bezpiecznej drogi, ale tobie nic nie grozi - uśmiechnął się, żegnając go. Zakluczył za nim drzwi i w drodze do łóżka rozebrał się, padając w samych bokserkach na łóżko, momentalnie zasypiając. 

~*~

Nikt się nie spodziewał, że opublikuję coś nowego jeszcze w tej połowie roku, ha! 

|dance with me again| (3)


Rather be

Na zawody zjechało się tyle ludzi, że Chuuya dłuższy czas musiał szukać swoich znajomych. Wcześniej pokazał ojcu którędy miał dostać się na widownię i zaraz go zostawił. Dostatecznie się stresował, a nie potrzebował dodatkowo nadopiekuńczego Arthura, który co chwila pytał o samopoczucie albo poprawiał mu bluzę.

Rozglądał się niespokojnie, pewny, że wśród członków Agencji Tańca znajduje się jego największy koszmar, jednak na szczęście nigdzie nie wypatrzył ciemnobrązowej czupryny. Za to jak zwykle mógł zgromić wzrokiem najlepszego tancerza w Japonii - Ranpo Edogawę. Mężczyzna wyglądał tak, jakby w ogóle nie chciał się tutaj przychodzić. Ze znudzeniem ciamkał lizaka i co jakiś czas odwracał się do pana Fukuzawy, gdy ten mruczał coś pod nosem. Jedynie w chwili gdy na niego patrzył, Ranpo zdawał się wręcz lśnić szczęściem. Zupełnie jakby nie liczył się nikt inny, tylko jego przybrany ojciec.

 - Mógłby dać w końcu innym wygrać - prychnął Michizou, opierając brodę o ramię Chuuyi i przytulając go w pasie. - Korona by mu z głowy nie spadła, gdyby odpuścił sobie jakiś konkurs.

W pierwszym odruchu chciał go odepchnąć, ale jednak tego nie zrobił. Dotyk przyjaciela pomagał mu się uspokoić.

 - A co, myślisz, że wtedy zdobyłbyś pierwsze miejsce? - uśmiechnął się do niego.

 - Nie kiedy ty tu jesteś.

Otworzył usta, by coś jeszcze mu odpowiedzieć, ale tłum popchnął ich w głąb teatru, w którym odbywały się dzisiejsze zawody. Każda ze szkół miała osobne pomieszczenie, w którym mogła oczekiwać na swoją kolej. Oczywiście dyrektor teatru przestrzegł uczestników, że jeśli cokolwiek zostanie popsute lub zabrane bez pozwolenia z magazynów czy garderób, wszyscy poniosą za to odpowiedzialność i konkurs zostanie unieważniony. Chuuya miał nadzieję, że nikt nie był na tyle głupi, by kraść czy niszczyć rzeczy nienależące do niego. Nawet jeśli tych kilka lat temu był niezłym chuliganem, tak teraz starał się być "grzecznym chłopcem".

Pan Mori dawał jeszcze ostatnie wskazówki, kiedy Michizou poprosił fana kapeluszy o pomoc z arafatką. Odeszli na bok, gdzie stojaki ze strojami ich zasłaniały i wtedy Chuuya został przyszpilony do ściany, a jego usta zamknięto w namiętnym i nieco zbyt mokrym pocałunku. Stęknął zaskoczony. Nie spodziewał się tego i nie wiedział, jak miałby na to zareagować, a przez tę chwilę zawahania Michizou zrobił się śmielszy i wepchnął język pomiędzy jego wargi.

Zacisnął pięści. Nie, tak się nie będą bawili.

Ugryzł go na tyle mocno, że poczuł na języku ciepłą krew.

 - Pogrzało cię!? - spytał najuprzejmiej jak potrafił, odpychając go od siebie. - Jeszcze tego brakowało, żeby któryś z nas wyszedł na scenę ze stójką, cholera jasna. Nie umiesz trzymać łap przy sobie?

Poprawił ramiączko koszuli, które mu się zsunęło i odetchnął głęboko. Musiał się uspokoić, nie chciał przecież niszczyć samopoczucia przyjacielowi przed samym występem.

 - Chciałem tylko, żebyśmy się jakoś wyluzowali - wyższy rudzielec przełknął ślinę i z zakłopotaniem podrapał się po karku. - Nie rozmawialiśmy ostatnio, więc nie wiem jak się czujesz. Chciałbym jakoś pomóc ci ze stresem, a nie odpowiadasz nawet na smsy. Te bilety do kina, które ostatnio nam kupiłem, zmarnowały się i...

Chuuya szybko zakrył mu usta dłońmi.

 - Micchi, nie chcę być niedelikatny, ale czy ty uważasz, że... Jesteśmy parą?

 - Nie, oczywiście, że nie, ale...

Westchnął głęboko i przejechał dłonią po twarzy. Właśnie tego "ale" obawiał się najbardziej. Nie chciał wykraczać z nim poza tą całą relacją przyjaciół z korzyściami, nie chciał nawet kontynuować tego dziwnego układu, ale obaj się zgodzili, by w taki sposób zrzucać nagromadzone emocje, a przy okazji nie przypisywać do tego żadnych głębszych uczuć. Tak miało być, więc czemu to wszystko tak się pokomplikowało?

 - Nie kocham cię - powiedział twardo i znowu zakrył mu usta, gdy widział, że chciał coś odpowiedzieć. - Ani ty mnie. Po prostu pojawiłem się w twoim życiu krótko po tym, kiedy Gin z tobą zerwała, dlatego jakoś chciałeś wypełnić pustkę po niej i ubzdurałeś sobie, że się we mnie zakochałeś.

Chłopak nie wyglądał na przekonanego. Zmarszczył brwi i odciągnął ręce Chuuyi ze swojej twarzy.

 - Serio mówisz mi to teraz, przed konkursem? Myślisz, że będę w stanie wystąpić?

Drżał na całym ciele, a oczy zrobiły się szkliste, jednak nie wypłynęła z nich ani jedna łza. Wyglądał tak, jakby chciał wyrzucić słowa (byłego już) kochanka w niepamięć i udawać, że ta rozmowa nie miała miejsca. Jednak tu był punkt zwrotny w ich relacji, Chuuya nie mógł dalej tego ciągnąć. To była właśnie ta chwila.

 - Powinniśmy to zakończyć. Nawet kosztem tego, że możemy nie zatańczyć teraz najlepiej. Nie wiem, czy uda nam się wrócić do bycia przyjaciółmi, wątpię, ale...

To, co nastąpiło po tych słowach pamiętał jak przez mgłę. Na pewno Michizou coś do niego krzyknął, a następnie go uderzył. Przyłożył mu z pięści w policzek, przez co upadł na ziemię. Ktoś odciągnął wrzeszczącego chłopaka, a inna osoba pomogła Chuuyi wstać. Słaniał się na nogach i cały świat wirował mu przed oczami, ale zasłużył sobie. Dobrze to wiedział, dlatego nawet nie jęknął, gdy Mori przyłożył mu coś zimnego do policzka, a następnie zakrył ranę opatrunkiem.

Uświadomił sobie, że w tym momencie stracił kogoś cennego, kogoś, kto zawsze był obok, gdy potrzebował oparcia i kiedy nie potrafił iść dalej. Michizou podawał mu pomocną dłoń i powtarzał, że uda im się przezwyciężyć wszystko. Jego uśmiechnięta twarz dodawała otuchy, gdy życie Chuuyi zdawało się kruszyć. On wiedział jak je naprawić.

Nawet nie wiedział, czy zdoła go przeprosić. Chłopak najzwyczajniej w świecie chwycił swoją torbę i wyszedł z pomieszczenia trzaskając drzwiami, a przez impet te rozsunęły się jeszcze, ukazując go trzęsącego się i zakrywającego usta. Dopiero po odetchnięciu kilka razy był w stanie odejść. Kouyou wołała coś za nim, ale zdawał się być głuchy na jej prośby.

 - Zjebałem - powiedział w końcu, naciągając czapkę na oczy. - Zjebałem po całości.

 - Nie da się ukryć - Akutagawa jak zwykle potrafił go dobić jeszcze bardziej. Położył mu dłoń na ramieniu. - Ale w końcu to zrobiłeś, brawo.

Nie był pewien, czy jest to coś wartego gratulowania.

Kiedy Higuchi nieśmiało oznajmiła, że zaraz ich kolej, zacisnął zęby. Zatańczy. Nie pozwoli, by uczucia zniszczyły mu przyszłość. Już raz popełnił błąd i dał się ponieść emocjom tych kilka lat temu, ale teraz nawet pomimo tego, że policzek pulsował mu tępym bólem, chciał wystąpić.

Poprawił nakrycie głowy i otworzył drzwi, przez ułamek sekundy mając nadzieję, że znajdzie za nimi Tachiharę, który jednak postanowi wrócić. Oczywiście nie miał co na to liczyć. Chowając rozczarowanie za maską profesjonalnego uśmieszku, ruszył przed siebie, nucąc pod nosem swoją piosenkę, by odwrócić myśli od niewygodnej sytuacji.

Główna scena, na której wszystko się odbywało, była ogromna, ale skromnie ozdobiona. Chuuya rzadko kiedy bywał w teatrze, nawet jeśli jego dziadek tutaj niegdyś pracował. Lecz teraz nie miał czasu na podziwianie otoczenia. Musiał skupić się na swoim tańcu. Nie spojrzał na widownię, nie chciał wiedzieć ilu jest tutaj ludzi, zanim wejdzie na scenę, nie chciał też dostrzec swojego ojca, tym pewnie jeszcze bardziej by się zestresował.

Kiedy odczytano jego nazwisko, poprawił choker i dumnie wbiegł na środek sceny. Teraz był jego czas, cała uwaga skupiała się na nim i miał tylko kilka minut, by przekonać wszystkich, że jest jedynym, który zasługuje na wygraną.

Nie spodziewał się jednak, że pech tego dnia przygotował mu jeszcze jedną niespodziankę.

Każdy jego ruch był wyuczony do perfekcji, szlifowany każdego dnia, by w końcu podczas konkursu olśnić jurorów i publiczność. Sam wymyślił choreografię, jego ciało mogło poruszać się bez woli, bo mięśnie zapamiętały każdy gest. Wszystko było dopięte na ostatni guzik i nic nie zwiastowało tego, że mógłby zaprzepaścić tyle tygodni ciężkiej pracy. A wszystko przez najgorszą marę przeszłości, o jakiej tylko mógł pomyśleć.

~

Wszyscy wstrzymali oddechy, kiedy powoli schodził ze sceny i wychodził z teatru, podążając prosto w paszczę demona.

 - Co t y tutaj robisz!? - wysyczał wściekle przez zaciśnięte zęby, wręcz trzęsąc się ze zdenerwowania, kiedy drzwi do teatru zatrzasnęły się za nimi z hukiem. Dlaczego musiał zauważyć go dokładnie w chwili, gdzie w kulminacyjnym momencie miał zrobić drugi obrót? Czemu akurat wtedy skrzyżował z nim spojrzenie i zaskoczony po prostu wywrócił się na parkiet? W tamtej sekundzie świat zdawał się z niego kpić, jakby krzyczał mu w twarz, że karma wraca w najmniej spodziewanej porze.

 - Chciałem obejrzeć występ mojego partnera - koszmar uśmiechnął się leniwie, chowając dłonie do kieszeni jeansów. - Choć widzę, że przedstawienie już skończone. A szkoda, wielka szkoda...

Chuuya jedynie ostatkiem silnej woli powstrzymał się przed przywaleniem mu z całej siły w ten irytująco idealny nos. To, na co pracował tak długi czas, co miało być jego przepustką do świata profesjonalnych, cenionych tancerzy, zostało zniszczone przez stojącego przed nim kretyna.

Jego były - B Y Ł Y, to trzeba podkreślić - partner, Dazai Osamu, uznał, że świetnym pomysłem będzie zrujnowanie mu marzeń dzięki pokazaniu się po ponad czterech latach ciszy i spokoju. A do tego zrobił to w naprawdę spektakularny sposób.

 - Nie sądziłem, że dzięki mojemu spojrzeniu tobie wciąż miękną nogi.

 - Skąd w ogóle pomysł, że to przez ciebie się wywaliłem!?

 - Inaczej nie byłbyś taki wściekły - odpowiedział, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

Dał sobie czas, by uspokoić oddech, dzięki czemu mógł dokładniej się mu przyjrzeć. Urósł i to bardzo. Przewyższał go o głowę, przez co patrzył na niego z góry, co nie napawało Chuuyę entuzjazmem. Również i jego rysy twarzy stały się ostrzejsze i jakby tego było mało, wciąż nie pozbył się z oczu tego irytującego błysku pełnego pewności siebie i jednocześnie smutku, jakby widział zbyt wiele złych rzeczy, które jedynie dodały mu sił.

Ale Chuuya wiedział, co go spotkało i dlaczego wtedy wyjechał z miasta. Nie sprawiało to jednak, że nienawidził go mniej. I kochał, choć starał się nie dopuszczać do siebie tej myśli.

Chciał zapomnieć o wszystkich chwilach, które razem spędzili, o pocałunkach, które wymieniali ukradkiem, kiedy myśleli, że Mori nie patrzy. Te wszystkie przetańczone razem godziny i próby z ćwiczeniami zaufania, kiedy jeden po prostu upadał, a drugi szybko go łapał, aby nie zrobił sobie krzywdy. Udawało im się to niemal od razu, jakby nie było w tym nic trudnego.

Wtedy wszystko było takie proste.

 - Twoje studio tańca dołącza do mojego, prawda? - spytał Dazai, siadając wygodnie na murku obok donicy z kwiatami. Rododendrony. Podobno oznaczają niebezpieczeństwo, co teraz idealnie pasowało do tej sytuacji. Umysł Chuuyi kazał mu uciekać, całe ciało wręcz rwało się, by odbiec jak najdalej stąd, jednak dzielnie stał w miejscu, nie ruszając się ani o centymetr. Wiedział dobrze, że w momencie, w którym spojrzał w oczy Dazaia, wpadł w pułapkę, z której nie da się wydostać.

 - A ty oczywiście nie masz z tym nic wspólnego - prychnął, krzyżując ramiona na piersi.

 - Czemu myślisz, że maczałem w tym palce? Tańczę z Kunikidą, nie potrzebuję cię.

Jeśli miał nadzieję, że tymi słowami go zrani, to się przeliczył.

 - Słyszałem rozmowę twoją i pana Moriego, a niedługo później zadzwoniłeś do mnie. Nie jestem głupi, wiem, że coś planujesz - pochylił się nad nim. - Pytanie tylko "co"? Nie sądzę, abyś miał jakiekolwiek korzyści z tego, że Mafia się do was przyłączy.

Zamiast odpowiedzieć, pogładził go delikatnie po zdrowym policzku i uśmiechnął się. Tak, jak robił to lata temu, kiedy myśleli, że cały świat leżał u ich stóp. Tym razem Chuuya posłuchał tej mądrzejszej strony siebie i odszedł dwa kroki do tyłu, aby nie czuć nostalgicznego ciepła dłoni ukochanego.

Bał się, że przez takie coś mógłby powiedzieć kilka słów za dużo, czego później by żałował.

Bo Dazai zdawał się być w tamtym momencie aż zbyt bezbronny i odkryty, jakby chciał wyjawić samym spojrzeniem wszystkie swoje myśli, a Chuuya jako jego były partner mógłby je wszystkie zrozumieć.

 - Znam cię zbyt dobrze, Chuuya. Wiem, że prędzej czy później ze mną zatańczysz.

 - Śnij dalej, makrelo.

Odwrócił się zdecydowanie i ruszył w dół ulicy, nie oglądając się za siebie, aby nie musieć patrzeć na zadowolony uśmiech byłego partnera, który na pewno zdawał sobie sprawę z tego, jaką reakcję wywoła, gdy wypowie jego imię tym głosem. Bo obaj dobrze wiedzieli, że Dazai miał rację i nigdy się nie mylił, a Chuuya jedynie odwlekał to co nieuniknione. Duma nie pozwalała mu spojrzeć prawdzie w oczy.

|dance with me again| (2)


The way you make me feel

Kilka lat wcześniej:

Rzadko kiedy obrażał kogoś, kto był od niego wyżej w hierarchii, szczególnie kiedy tym kimś był jego ojciec. Ale tym razem sytuacja była szczególna, dlatego pozwolił sobie na nazwanie rodzica "głupkiem", za co oczywiście zarobił nie za mocno w łeb.

 - Nie, serio, chyba zwariowałeś - prychnął, krzyżując ramiona na piersi. - Że niby ja miałbym chodzić do szkoły tańca? Gdzie ty widzisz we mnie materiał na jebanego tancerza?

 - Hamuj ten podwórkowy język, młody człowieku - Arthur przejechał dłonią po twarzy. Był zmęczony. Jego wychowanek kolejny raz trafił do aresztu i tym razem okazało się, że bił się z dwa razy starszym ochroniarzem klubu, do którego oczywiście nie został wpuszczony. Gówniarz myślał, że pokaz siły da mu przepustkę do świata dorosłych, jednak nie spodziewał się, że wyląduje na ziemi już po pierwszym ciosie. To go dodatkowo rozjuszyło i jak na piętnastoletniego mikrusa, zdołał dotkliwie pobić bramkarza. Choć to całkiem dziwne, że był w stanie dosięgnąć mu pięścią do twarzy.

Chuuya znowu prychnął jak rozjuszony kot. Naprawdę starał się nie sprawiać problemu rodzicom i każde przewinienie tuszował, a rany, jakich nabawiał się w czasie bitek, ukrywał pod grubymi bluzami z kapturem lub grubą warstwą makijażu, jaki nakładała mu jego przyjaciółka. Jednak tym razem ktoś z przechodniów za szybko wezwał policję, przez co musiał spędzić za kratkami całą noc i połowę kolejnego dnia. Żaden z jego ojców nie chciał wpłacić za niego kaucji, bo sen na lodowatej posadzce miał dać mu do myślenia i nauczyć pokory.

Arthur Rimbaud i Paul Verlaine zaadoptowali gniewnego rudzielca, gdy ten miał osiem lat. Oficjalnie jego opiekunem prawnym był tylko Arthur, ale obaj zajmowali się nim najlepiej jak umieli. Coś jednak poszło nie tak i z uroczego dziecka wyrósł na buntownika skorego do bitek.

 - Nie będę tańczył. Czemu nie możesz zapisać mnie na jakiś kurs samoobrony albo karate? Tam bym mógł sobie poużywać. Co takiego fajnego jest w kręceniu dupą przed innymi?

 - Właśnie dlatego, że bić się potrafisz całkiem nieźle, nie zapiszemy cię na żaden kurs walki - odezwał się Paul, który wrócił do salonu z tacą pełną ciastek i z trzema kubkami z herbatą. Jego partner jedynie rzucił krótkie "A z jakiej to niby okazji?", ale nic więcej nie komentował. Dobrze wiedział, że to jeden ze sposobów, by dotrzeć do ich syna. - Ale musisz gdzieś wyładowywać tę całą energię. Nie będziemy cię trzymać na uwięzi, bo to nie w tym rzecz. Ufamy ci i chcemy po prostu, byś wyrósł na kogoś, z kim nie będzie wstyd pokazać się na ulicy.

 - Czyli po prostu nie chcemy, byś skończył jako kryminalista - powiedział wprost drugi z mężczyzn, sięgając po wafelka z czekoladą. - I gdzie ty w ogóle nauczyłeś się tak bić? Tamten facet był poturbowany tak samo jak i ty.

Chłopak dłuższą chwilę nie odpowiadał, gapiąc się bezmyślnie na dłoń przewiązaną bandażami. Często wymykał się nocami z domu i po prostu chodził oglądać uliczne walki. Dzięki naturalnej umiejętności kopiowania ruchów innych mógł je później powtarzać i szlifować. Ale nie chciał dzielić się tą tajemnicą z opiekunami. To była jego zdolność, coś, z czego był naprawdę dumny.

 - Powtarzałem po prostu to, co widziałem w telewizji - skłamał bez mrugnięcia okiem. Rodzice oczywiście nie uwierzyli, ale nie chcieli drążyć.

 - Tak czy inaczej, koniec z bójkami. Od przyszłego tygodnia będziesz członkiem studia "Portowa Mafia" i tam będziesz mógł się wyszaleć.

 - ...ej, ale mogliście od razu powiedzieć, że to się tak zajebiście nazywa. Wchodzę w to!

Paul i Arthur zgodnie uznali, że ich syn jest zwykłym debilem.

~

Studio tańca mieściło się przy samym porcie, przez co idealną fryzurę Chuuyi zniszczyła morska bryza. To od razu sprawiło, że sposępniał, ale jedynie z kwaśną miną podążył za opiekunami do budynku. Nawet nie chciał iść z nimi do gabinetu dyrektora placówki, postanowił porozglądać się na własną rękę, skoro i tak będzie skazany na przebywanie tutaj. Wszedł na piętro i od razu skierował się w stronę otwartych drzwi, zza których dobiegała skoczna muzyka. Dubstep. Kompletnie nie w jego guście, jednak to była najwidoczniej jedyna używana sala o tej godzinie i rudzielec po prostu ciekawił się, jak wygląda tańczenie do takiego gatunku muzyki. Aż go wzdrygało, gdy myślał o tym jak o muzyce. Nikt zdrowy psychicznie tego nie słuchał, tego był pewien.

Otworzył szerzej drzwi, dzięki czemu mógł wejść do małej sali treningowej. Cała ściana była jednym, wielkim lustrem, w którym właśnie kościsty nastolatek poprawiał sobie bandaż na oku, tupiąc stopą w rytm dźwięków dobiegających z boomboxa. Chuuya zawahał się. Przecież ten dzieciak wyglądał jak mumia! Czy może tańczyć w takim stanie?

 - Nieładnie tak podglądać, wiesz? - spojrzał na niego przez ramię. - Mori cię przysłał? Przecież mam jeszcze godzinę, zanim zaczną się zajęcia.

Nie wiedział, co mu odpowiedzieć. Zwyczajnie wlepiał w niego gały, jakby pierwszy raz w życiu widział drugiego człowieka.

Głos zabandażowanego chłopaka był piękny i wręcz kazał się nim delektować. Gdyby Chuuya mógł, nagrałby go i puszczał sobie wieczorem przed zaśnięciem, aby zawsze śniły mu się spokojne rzeczy. A do tego ten znudzony i przeszywający wzrok, jakim sztyletował go rozmówca sprawiał, że miał miękkie nogi. Ciemne, czarne oczy mogły go wręcz pochłonąć, a idealnie porcelanowa twarzyczka nie pozwalała skupić się na czymkolwiek innym. Czy ten chłopak był w ogóle realny?

 - Nie wiem, kto to Mori - odezwał się po dłuższej chwili milczenia, przybijając sobie mentalną piątkę, że nie zająknął się. - I nie podglądam, po prostu zwiedzam. Też będę tu tańczyć.

 - Aha - rzucił jedynie, powracając do swojego odbicia.

Chuuya nie wiedział zbytnio, co robić, a nie uśmiechał mu się tak szybki powrót do rodziców, dlatego po prostu usiadł pod ścianą i podciągnął kolana pod brodę.

 - Zatańczyłbyś mi coś? - zapytał śmiało. - Taniec nigdy nie należał do moich zainteresowań, tak więc...

 - Nie lubisz tańczyć!? - po raz pierwszy można było dostrzec jakiekolwiek emocje malujące się na twarzy nastolatka. Zaskoczenie i niedowierzanie. - Myślałem, że dziewczyny to uwielbiają.

 - No dziewczyny niby tak, al... Czekaj - dłuższą chwilę dochodziło do niego to, co przed chwilą usłyszał. - Jestem facetem, głąbie!

Był spokojny. Naprawdę starał się nie wszczynać niczego, ale jakoś tak nogi same go zaniosły do najwyraźniej rozbawionego całą tą sytuacją chłopaka. Chwycił go za przód koszuli i przyciągnął do siebie, dysząc wściekle.

Może i był niski, a jego uroda była całkiem androgeniczna, ale jeszcze nigdy nikt go nie pomylił z dziewczyną. Nikt! Miał ochotę dać mu nauczkę, ale obiecał ojcom, że będzie grzeczny. A nie lubił łamać obietnic.

 - Niby facet, a zachowujesz się jak dziewczyna z okresem.

 - Ty się prosisz o wpierdol, co nie?

 - Mam kucnąć, żebyś dosięgnął mi twarzy?

Rudzielec miał dość. Puścił go, ścisnął pięść i wziął zamach, ale wyższy chłopak po prostu go popchnął, przez co ten upadł i obił sobie pośladki. Stęknął i już chciał rzucić w jego kierunku wiązankę przekleństw, kiedy wkurzający nastolatek najzwyczajniej w świecie zaczął tańczyć.

Jeśli to był jego sposób, by unikać konfliktów, to Chuuya musiał stwierdzić, że był zajebisty. Na szczęście z głośnika poleciał normalniejszy utwór, więc spokojnie nie musiał zasłaniać uszu. Siedział z coraz bardziej rozdziawioną buzią, wpatrując się jak oniemiały na lekkie ruchy chłopaka. A kiedy opadł na posadzkę, w pierwszym momencie myślał, że temu się po prostu słabo zrobiło, ale to też była część choreografii.

Nie wytrzymał jednak, kiedy spojrzał na niego z góry i prowokacyjnie polizał palec.

 - Ok, dość! - odwrócił się i zasłonił zarumienione policzki dłonią. - Jesteś dobry, załapałem.

 - Dobry? - kucnął obok niego z udawanym przejęciem na twarzy. - A nie "niesamowity"? Patrzyłeś na mnie jak na istne bożyszcze, to całkiem podbudowujące.

 - Zamknij mordę, gnojku! - zerwał się na równe nogi i wycelował w niego palcem. - To jeszcze nie koniec! Zobaczysz, że będę lepszym tancerzem od ciebie, stęchła makrelo!

Drugi z chłopaków skomentował to jedynie delikatnym uniesieniem kącików ust w niemym zaakceptowaniu wyzwania.

Teraz:

Rozjuszony niczym byk na corridzie szybkim krokiem schodził ze schodów w kierunku gabinetu Moriego. Był niemal pewien, że tym, z którym wcześniej dyrektor rozmawiał przez telefon, był jego ex-partner. Miał przeczucie, a ono nigdy się nie myliło. Minął umiarkowanie zainteresowanego nim Ryunosuke, który popijał mrożoną herbatę z kubka. Na pewno Higuchu mu zrobiła.

 - Twój przyjaciel jest przed studiem - mruknął pretensjonalnie, jakby to była wina rudzielca, że ktoś kazał mu robić za sowę pocztową.

 - Nie mam aktualnie ochoty zajmować się Michizou - wycedził niemiło, chwytając za klamkę.

 - Nie o Michizou mi chodziło.

Zamarł. Naczelny emos wiedział, że w życiu Chuuyi nie było zbyt wielu przyjaciół, tych płci męskiej, dlatego jeśli Akutagawa nazwał tak kogoś, to mówił albo o sobie, albo o Tachiharze, albo o...

Nie było to niemożliwe. W końcu z tego co wiedział, on przebywał od dwóch lat w Jokohamie i świetnie sobie radził w konkurencyjnym studiu "Agencja Tańca". Tańczył w duecie z innym partnerem, więc nie potrzebował Chuuyi. Nigdy go nie potrzebował, to rudzielec myślał, że są zgranym zespołem.

Partnerzy na wieki.

Wahał się dłuższą chwilę i gdyby nie ponaglające chrząknięcia Ryunosuke, stałby przed gabinetem pewnie następną godzinę. Nie chciał się z nim spotkać. Ani dzisiaj, ani nigdy. Wystarczająco przez niego wycierpiał. Dlaczego więc zjawia się po tylu latach i znowu chce zatruwać mu życie?

Powoli odwrócił się do drzwi wyjściowych i postawił pierwszy, niepewny krok. Czuł, jak serce podchodzi mu do gardła, a dusza siada na ramieniu. Bał się. Cholernie się bał, tylko nie umiał dokładnie określić czego. Nie rzuci się na niego z pięściami, to pewne. Nauczył się panować nad takimi emocjami. Nie rozpłacze się, nie był już dzieckiem. Miał się z nim normalnie przywitać, tak jakby nie stało się nic? Jakby te cztery lata milczenia odeszły w niepamięć?

A w sumie czemu to on miał się z nim spotkać? Jeśli ten dupek miał do niego jakąś sprawę, to niech sam ruszy swoje zacne cztery litery. Chuuya nie miał zamiaru kolejny raz robić wszystko tak, jak mu zagrał. Znowu się odwrócił i zdecydowanie nacisnął klamkę.

 - Panie Mori! Co ma zna- O kurna, wlazłem nie w porę?

Zatrzymał się w przejściu, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Bo oto zastał swojego dyrektora pochylającego się nad drugim mężczyzną. Ich twarze dzieliły dosłownie centymetry, a dodatkowo dłoń Moriego spoczywała niebezpiecznie blisko krocza tego drugiego. Jednak nie był pewien, czy zobaczył to wszystko dokładnie, bo dosłownie pół sekundy później Mori został przyciśnięty do biurka z rękoma skrępowanymi za plecami.

 - Nie. Molestuj. Mnie.

 - Uwielbiam, kiedy mną tak pomiatasz, wilczku.

 - Jesteś obrzydliwy - w końcu go puścił i się wyprostował, dzięki czemu Chuuya mógł dokładniej się mu przyjrzeć. No tak, kogo innego mógł Mori doprowadzać do szewskiej pasji, jak nie dyrektora Agencji, Fukuzawę Yukichiego. Wysokiego, przystojnego mężczyznę o nieco zbyt ostrym spojrzeniu, jakby sądził, że wszędzie czai się niebezpieczeństwo. W przeciwieństwie do ostatniego razu jak go Chuuya widział, teraz miał związane włosy, co uwydatniało jego szyję, na której boku miał wytatuowany odcisk łapy wilka. Seksowne.

Fukuzawa poprawił krawat i odetchnął głęboko. Dopiero teraz zwrócił uwagę na stojącego w drzwiach młodszego tancerza, dlatego najpierw zamrugał zdziwiony, a potem delikatnie się zarumienił, odwracając wzrok.

Oh, czyli jednak w czymś przeszkodził.

Przywitali się uprzejmymi ukłonami i Chuuya chciał już wychodzić, ale Mori zatrzymał go gestem.

 - Zostań, proszę. I tak rozmawialiśmy o czymś, co dotyczy... no, nie tylko ciebie, ale całej Mafii Portowej.

Zaintrygowany usiadł w jednym z foteli naprzeciwko biurka. Cichy głosik z tyłu głowy kazał mu stamtąd uciekać, bo zaraz stanie się coś złego, jednak nie słuchał go. Ciekawość wygrała.

 - Czy ma to związek z tym, że ta cholerna makrela do mnie zadzwoniła i najprawdopodobniej stoi przed studiem, i czeka na mnie? - spytał bez ogródek, na co obaj mężczyźni westchnęli cierpiętniczo.

 - A prosiłem go - Fukuzawa pokręcił głową zrezygnowany. - Ale skoro już wiesz o tym, to poproszę go, by tutaj przyszedł.

 - Nie!

Sam nie wiedział czemu nie chciał go zobaczyć, ale uczucie strachu sprzed chwili oblało go ponownie. Miał wrażenie, jakby ktoś na niego wylał całą beczkę smoły z napisem "niepewność" i jeszcze dodatkowo zawinął w uroczy kaftanik, tym razem podpisany "żałość".

Nie był w stanie skonfrontować się z dawnym koszmarem.

 - Proszę, nie - powtórzył ciszej, zawstydzony spuszczając wzrok.

 - Będziesz musiał się z nim spotkać tak czy inaczej, mój drogi - Mori oparł brodę na splecione palce i uśmiechnął się radośnie. I sadystycznie jednocześnie. - Jak zauważyłeś wiedzie się nam coraz gorzej i Portowa może nie przetrwać nawet i do końca następnego miesiąca. Dlatego razem z panem Fukuzawą wpadliśmy na pomysł, aby nasze dwa studia tańca połączyły się i razem dały pokaz swoich sił, by przyciągnąć nowe talenty. Oczywiście pod nową nazwą "Portowa Agencja Tańca". Jesteś pierwszy, który się o tym dowiaduje i w sumie ciekawi mnie twoje zdanie na ten temat. Proszę jednak, abyś prywatne konflikty odstawił na bok i spojrzał na wszystko neutralnym okiem.

Zacisnął pięści, starając się nie drżeć. Więc o to chodziło Moriemu, kiedy wypytywał go o powrót do tańczenia w duecie. Chciał postawić na nogi studio dzięki reaktywacji Mrocznego Duo, jakim był ze swoim ex-partnerem. I z tego co zrozumiał, na nic zdadzą się jego sprzeciwy, bo i tak wszystko już było ustalone. Przeklął. Dlaczego akurat teraz, kiedy miał tyle problemów z Michizou?

 - To dobry pomysł - zaczął powoli - ale czy musimy aż tak się spieszyć? W przyszłym tygodniu jest konkurs i to na nim powinniśmy się skupić. Nie wiem czy Agencja bierze w nim udział i szczerze mówiąc gówno mnie to obchodzi. Liczy się dla mnie tylko to, bym ja i moi znajomi dali z siebie wszystko, a taka nagła zmiana może nas zdezorientować. Nie chcę, by coś takiego wpłynęło na nasze wyniki.

Mori mruknął w zastanowieniu i obiecał, że razem z drugim mężczyzną wezmą pod uwagę tę opinię. Chuuya wstał i pożegnał się z nimi. Musiał jakoś wyżyć się po usłyszanych nowinach, a nie znał lepszego sposobu niż taniec. U dołu schodów zatrzymał się jeszcze na chwilę i obejrzał na drzwi prowadzące przed budynek, jednak zaraz pokręcił głową i z dudniącym sercem wrócił do swojej sali ćwiczeń.

Całe ciało wręcz wyrywało się, aby spotkać dawno nie widziany obiekt westchnień. Dzieliło ich jedynie kilka metrów i szklane drzwi, jednak dobrze wiedział, że nie był na to gotowy. Nie sądził, aby kiedykolwiek był.

|dance with me again| (1)


Pompei

 - Możesz ze mnie zejść? - spytał zmęczonym głosem, starając się zrzucić cielsko przyjaciela z siebie. Nie żeby narzekał na swoją małą posturę, ale nie lubił być budzony przez ponad 60-kilogramowe ciało innego człowieka leżące na nim i starające się go poddusić.

Na ogół podduszanie mu nie przeszkadzało, ale akurat nie w tym momencie.

 - Mmm, jeszcze pięć minut - wymruczał mężczyzna, łaskawie zsuwając się na poduszkę obok, ale nie omieszkał jeszcze przygarnąć do siebie kochanka, by zanurzyć nos w jego rudych włosach. Odetchnął głęboko, jakby uspokojony. Natomiast Chuuya odepchnął go od siebie i nieco krzywiąc się z bólu, wstał w końcu z łóżka.

 - Weź przestań mnie przytulać, to obrzydliwe - by jeszcze bardziej podkreślić te słowa, prychnął i obdarzył go zimnym spojrzeniem. - Mówiłem, że masz się z tym hamować, bo już więcej tutaj nie przyjdę, pamiętasz?

Michizou mruknął coś niezrozumiale do poduszki i odwrócił się na plecy. Wyglądał tak, jakby jednak chciał powiedzieć coś więcej, ale Chuuya zdążył zabrać swoje rzeczy z podłogi i zamknął się w łazience, by jak najszybciej się ogarnąć i wyjść.

Nie byli parą, jedynie przyjaciółmi, którzy uznali, że zrzucenie raz na jakiś czas nagromadzonego stresu poprzez seks to świetny pomysł. Na początku był, ale z dnia na dzień widać było, że jeden z nich za bardzo przywiązuje się do drugiego. A ta cała ich relacja miała opierać się tylko i wyłącznie na cielesności, niczym więcej. Czemu więc Chuuya czuł, że im dłużej będzie to ciągnął, tym trudniej będzie mu to zakończyć? Michizou był jego najlepszym ziomkiem, przyjacielem od lat. Nie sądził, że ten będzie w stanie się w nim zakochać. Czy zadurzyć, bo zakochanie to jednak duże słowo, a on nie chciał myśleć, że z jego kumplem jest aż tak źle.

Nawet nie zauważył, kiedy zdążył wyjść z mieszkania i chwycić za kierownicę motoru. Coraz częściej zdarzały mu się takie chwile zadumy, kiedy rozmyślał nad tym, jak mógłby naprawić ten układ, ale jedyne co przychodziło do głowy, to całkowite zakończenie tej zabawy w przyjaciół z korzyściami. Dobrze wiedział, że przez to mogą już nigdy nie wrócić do tego, kim byli dla siebie kiedyś, ale nie chciał się już dłużej męczyć, a także nie mógł znieść myśli, że tak bardzo rani osobę, która jest dla niego cholernie ważna. A dobrze wiedział, że Michizou po prostu potrzebuje kogoś do kochania, sam nie musi być darzony uczuciem.

To smutne.

A on jak ostatni gnojek to wykorzystywał, choć ciągle wmawiał sobie, że wina leży po obu stronach, a nie tylko po jego. Bo w końcu cały czas mu mówił, że nie ma najmniejszego zamiaru bawić się w związki, że uważa go jedynie za dobrego przyjaciela, że jego zdolność odczuwania miłości zepsuła się te cztery lata temu, kiedy...

Drgnął, gdy przed oczami mignęła mu znajoma, przystojna twarz, a w uszach zadźwięczał irytujący śmiech. Zamrugał szybko, by odegnać marę przeszłości z głowy i w końcu odjechał sprzed bloku.

~

Nie zdążył nawet przekroczyć progu sali treningowej, a już w jego stronę zostały rzucone skargi i niemiłe komentarze pełne narzekania. Kouyou jak zwykle przyjęła rolę tej bardziej odpowiedzialnej starszej siostry i jako cel postawiła sobie sprowadzenie go na właściwą drogę. Co jeszcze jej się nie udało, ale same chęci są warte pochwały. Machnął jedynie ręką, co miało być nikłą parodią przywitania i zaraz ruszył do rogu sali, by tam odpowiednio się rozciągnąć.

Nawet jeśli każdy w ich grupie tańczył co innego, to i tak Kouyou ich zmusiła ustalili, że poranne rozciąganie będą odbywać w jednym gronie, by chociaż wtedy pobyć chwilę razem. Jemu było i tak wszystko jedno, ale Ryunosuke długi czas się buntował i jego biedna partnerka musiała co chwila po niego biegać i płaszczyć się, by jaśnie emos raczył ruszyć swój kościsty tyłek, aby jego przyjaciele mogli przypomnieć sobie jak wyglądał.

 - Nie zabrałeś ze sobą Tachihary? - zawołał do niego wyżej wspomniany pan ciemności, pomagając Ichiyou z ćwiczeniami. - Mówiłeś, że zostaniesz u niego na noc.

 - Właśnie - przyłączyła się rudowłosa piękność, która najwidoczniej nie skończyła koncertu pretensji skierowanego do młodszego kumpla. - Mówiłam, żebyś przestał się nim bawić. To, że ty jesteś wypranym z uczuć dupkiem, nie znaczy, że innych nie boli to, jak ich traktujesz.

 - Mamy układ - wzruszył jedynie ramionami i poprawił czapkę. - Każdy z nas może to w każdej chwili zakończyć, bez powodu nawet. Gdyby tak bardzo cierpiał, kazałby mi spierdalać już po pierwszym razie.

 - Wyrażaj się - powiedziała odruchowo, siadając mu wygodnie na plecach. Chuuya jęknął z bólu, dotykając brodą podłogi. - Dobrze wiesz, jak bardzo jest skrzywiony emocjonalnie. Wystarczy mu, że jesteś obok. Nawet jeśli byś go bił i poniżał, on dalej chciałby mieć cię przy sobie, bo kretyn się w tobie zakochał. A po związku z Gin uważa każdego za kogoś, kto jest mu przeznaczony.

Gdzieś z drugiego końca sali można było usłyszeć ostrzegawcze warknięcie, a zaraz cichy głos, starający się uspokoić wnerwionego Ryunosuke. W sumie miał prawo się zdenerwować, Gin to jego siostra i gdyby ktokolwiek inny niż Kouyou choćby spróbował powiedzieć o niej złe słowo, skończyłby z połamanymi kończynami.

 - Dobrze, mamo, będę grzecznym chłopcem i zerwę z nim ten porypany związek - kiedy w końcu z niego zeszła, wstał i wyprostował się. - Ale jak przyleci do ciebie z płaczem, to nie chcę słyszeć ani słowa skargi. Będziesz miała za swoje.

Uznał, że starczy już tego rozciągania, a przynajmniej w tym gronie, więc wziął swoje rzeczy i ruszył do drzwi, jednak te otworzyły się, zanim zdążył dotknąć klamki. Uniósł wzrok, by zaraz go odwrócić i minął szybko Michizou, nie zwracając uwagi na jego niepewne "Cześć".

Był cholernie zmęczony tym, jaką osobą był jego przyjaciel. A sam nie chciał znowu być "tym złym", który odchodzi zupełnie jak w jego poprzednich, nieudanych związkach. Dobrze wiedział, że ciągnięcie tego było najgorszym pomysłem, ale starał się traktować kochanka na tyle źle, by ten w końcu przestał być miękką cipą i sam z nim zerwał. Najwidoczniej ten plan nie wypali i będzie musiał znowu wziąć sprawy w swoje ręce. Jak zwykle od tych czterech lat.

 - Hej, panie Mori - zastukał w otwarte już drzwi do gabinetu właściciela szkoły tańca "Portowa Mafia". W sumie nazwa świetnie współgrała z lokalizacją budynku, który znajdował się przy jokohamskim porcie, a do tego krążyły legendy, że kiedyś prawdziwy półświatek miał tu swoją siedzibę, ale wciąż wydawała się dosłownie z dupy wyciągnięta. Inne szkoły mają normalne nazwy jak "Iskra" albo " Tokyo 2.0", a oni muszą mieć coś tak odpychającego. Pewnie dlatego moją coraz mniej członków.

 - ...nie sądzę, aby mu się to spodobało, ale mam nadzieję, że jakoś uda ci się go przekonać - pan Mori skinął mu z uśmiechem głową, jednocześnie rozmawiając z kimś przez telefon. - Nie, takimi słowami go nie zachęcisz, wręcz przeciwnie. Dobrze, spróbuję, ale nie mogę niczego obiecać. Tak, do usłyszenia - westchnął, rozłączając się. - Naprawdę, nic się nie zmienił. Wciąż jest wyszczekanym dzieciakiem z zawyżonym ego.

 - Brzmi jak ktoś, kogo kiedyś znałem - uśmiechnął się, wyciągając przed siebie dłoń. - Sala 3.1 jest wolna?

 - Tylko ty jej używasz, Chuuya - rzucił mu klucze. - Nikomu innemu nie chce się tak daleko chodzić z samego rana.

Skomentował to jedynie krótkim parsknięciem. Faktycznie, niewielu miało ochotę wchodzić aż na trzecie piętro do najrzadziej uczęszczanych sal, ale od lat już tam trenował i nie miał ochoty zmieniać swoich przyzwyczajeń. I dzięki temu był pewien, że nikt mu nie przeszkodzi. Szczęśliwym trafem akurat w tej sali zawsze były kłopoty z zasięgiem, dlatego też nie musiał się obawiać, że ktoś wpadnie na pomysł, by dzwonić do niego i przerywać szał twórczy, jakiemu oddawał się zawsze, gdy odnajdzie odpowiednią nutę i stawiał sobie za cel wymyślenie do niej jak najlepszej choreografii.

 - Chuuya - zatrzymał go jeszcze na chwilę głos pana Moriego. - Nie myślałeś o tym, by wrócić do tańczenia w duecie?

Zmarszczył brwi, a resztki dobrego humoru rozwiały się bezpowrotnie.

 - Nie, już nigdy nie będę na nikim polegał w tańcu. Przecież świetnie mi idzie solowa kariera, nie potrzebuję partnera.

 - Jednakże najlepsze rezultaty osiągałeś wtedy, gdy mogłeś tańczyć z kimś.

Wzrok pana Moriego sprawiał, że oblewał go zimny pot. Nie wiedział, czemu zadał mu takie pytanie, ale był pewien, że nie było to jedynie zwykłe, kurtuazyjne podtrzymanie rozmowy. Przełknął nerwowo ślinę, bo w gardle zrobiło mu się nieprzyjemnie sucho. O co mu chodziło?

 - Będziemy mieli nowego członka w Mafii? To przecież może tańczyć z Kouyou. Ona też tylko w solówki celuje, ale umie działać w parze.

 - Nie całkiem o to mi chodziło - przekrzywił głowę, wciąż niepokojąco się uśmiechając. - Ale nie przejmuj się tym. Niedługo konkurs, prawda? To co ty tu jeszcze robisz?

Chuuya dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, o co mu chodziło, dlatego ukłonił się i zaraz szybkim krokiem ruszył do schodów. Pan Mori miał rację, nie powinien zwracać uwagi na błahostki, nie musiał martwić się Michizou czy kimkolwiek. Już w następnym tygodniu mają odbyć się kwalifikacje do konkursu, gdzie soliści z tej prefektury będą starali się o tytuł najlepszego. Nie mógł pozwolić sobie na zmarnowanie tej szansy. Mogła ona otworzyć mu furtkę do konkursów krajowych, które zwykł wygrywać lata temu, kiedy jeszcze tańczył w duecie.

Miał nadzieję, że już nigdy w życiu nie będzie musiał dzielić parkietu z kimś innym. A jedyne miejsce, które mógłby z kimś dzielić, to łóżko, jednak i to się zaraz skończy. Niby był tym "zimnym draniem", ale nie chciałby, żeby przez załamanie Michizou spieprzył swój występ, dlatego zamierzał ciągnąć tę porypaną relację jeszcze tych kilka dni, a zaraz po konkursie wszystko zakończy. Choć zdawało mu się, że ten wszystkiego się domyślał. Ale jeśli tak było, to dlaczego jeszcze nie powiedział mu "pass"? Przecież nie był na tyle głupi, aby myśleć, że Chuuyę mogło coś nagle skusić do zakochania się w nim albo uznania, że potrzebuje związku i wszystkiego co to mogło zaoferować - randki, romantyczne oglądanie filmów, spacery, trzymanie się za ręce, czy inne bzdury, jakich naoglądał się w telewizji. Nie był aż tak zdesperowany, by na siłę sobie kogoś szukać. W sumie przyjaciel z korzyściami bardzo mu przypadł do gustu i ciągnąłby to dalej, ale jako że sytuacja przerodziła się w przyjaciel zabujany w tym, którego puka, to musiał jak najszybciej to zakończyć. Ale po konkursie, oczywiście, że po konkursie.

Spojrzał na swoje odbicie w lustrze, zaraz krzywiąc się, gdy zauważył bladą malinkę na szyi, która wcześniej, gdy jeszcze ogarniał się w łazience kumpla, umknęła jego uwadze. Pewnie dlatego Kouyou była taka wnerwiona; może miała nadzieję, że nawet jeśli zostanie na noc u Michizou, to się z nim nie prześpi. A jak już, to z rączkami na kołderce. Nie pozostało mu nic innego jak poluzowanie chokera, by nieco się obniżył i zakrył dowód zbrodni.

Chwilę jeszcze się porozciągał i zaraz włączył playlistę na randomowe odtwarzanie piosenek. Jeśli trafi na konkursową nutę, tym lepiej dla niego, przećwiczy choreografię, ale jeśli nie, zajmie się czym innym. Nie lubił działać według schematu i wręcz irytowało go, gdy coś było aż za bardzo rozplanowane. Żadnego pola dla kreatywności i zrządzenia losu.

Niestety miał pecha i trafiła mu się piosenka, do której układ podpatrzył na zeszłorocznym konkursie. Nie, żeby go nie lubił, wręcz przeciwnie, jednak wydawał mu się zbyt ostry i nie pozostawiał chwili na odrobinę freestyle'u. Na szczęście słowa, jakie towarzyszyły niektórym ruchom, wręcz nim poruszały, dlatego nie miał czasu przejmować się tym, że tańczył coś nie w swoim stylu.

Zawsze wybierał piosenki, z którymi czuł się w jakiś sposób związany. Czy to uczuciami, przeszłością, czy po prostu swoim wybuchowym charakterem. Dla niego prawdziwym tańcem był ten, kiedy mógł poczuć piosenkę całym sobą, wejść w nią i wydobyć na zewnątrz gorzką prawdę, o jakiej opowiadała. Każdy utwór na jego playliście miał znaczenie i wiązał się z konkretnymi wydarzeniami czy osobami. Miał nawet specjalną listę, do której ćwiczył wraz ze swoim byłym partnerem, ale od lat jej nie włączał, bo bez niego nie mógł wykonać żadnego ruchu. Zastygał w miejscu i nawet jeśli gdzieś na mieście usłyszał fragment jakiegokolwiek utworu, potrzebował chwili, by się otrząsnąć i ruszyć dalej.

 - And the walls kept tumbling down in the city that we love... - zaśpiewał cicho, łapiąc się na tym, że od dłuższej chwili nie tańczy, a wpatruje się w podłogę, jakby miała zaraz powiedzieć mu największe tajemnice świata. Albo wyjaśnić mu, czemu nagle zaczęło kiełkować w nim jakieś złe przeczucie, które zasiał w nim Mori. Z kim rozmawiał przez telefon? I po co pytał go o ponowne tańczenie w duecie? Czy osoba, z którą rozmawiał, mała z tym jakikolwiek związek? A jeśli tak, to czemu musiało się to dziać akurat niecały tydzień przed zawodami?

 - No i koniec z dzisiejszego denszenia - warknął niezadowolony, siadając pod ścianą. Jeśli już coś mu zepsuło humor, to nie był w stanie dawać z siebie wszystkiego podczas ćwiczeń. Przetarł twarz i sięgnął po wodę, ale zaraz się skrzywił, gdy do jego uszu doleciała jedna z chorych przeróbek Kyusaku, jego kuzyna, który pewnie ukradkiem wgrał mu to na telefon. Już rozważał to, aby po prostu rzucić w komórkę butelką, a nóż widelec coś to da, ale jego katorgę na szczęście przerwał dźwięk przychodzącego połączenia. Chuuya westchnął, dziękując wszystkim siłom nadprzyrodzonym, że akurat w tym momencie ta sala nie stała się tymczasową czarną dziurą i nie pożerała zasięgu.

Nieznany numer tylko spotęgował w nim uczucie niepokoju, jakie wcześniej go oblało.

 - Halo? - rzucił do słuchawki. Przez dłuższy moment odpowiedziała mu jedynie cisza, jakby rozmówca zastanawiał się, jak powinien zacząć, by zrobić odpowiednie wrażenie.

 - Zatańcz ze mną jeszcze raz.

Chuuya natychmiast się rozłączył, czując, jakby serce miało mu uciec z klatki piersiowej. Drżał na całym ciele, a wzrok zogniskował na ekranie komórki, na którym znowu wyświetlał się ten sam numer, który dzwonił chwilę temu. Dysząc ciężko, przeleciał wzrokiem raz jeszcze każdą cyfrę po kolei, przypominając sobie, że tak naprawdę znał ten ciąg liczb. Kiedyś zwykł dzwonić pod niego niemal codziennie, by powiedzieć nawet i zwykłe "dobranoc", bo bez usłyszenia jego głosu, nie mógł zasnąć.

A teraz kolejny raz będzie cierpiał na bezsenność przez marę przeszłości, która postanowiła odezwać się radośnie po tylu latach milczenia.



Tym razem postawiłam nie na rp, a zwykły fanfick, do którego napisania kopnął mnie ff z serii Voltron o tytule "Shut Up and Dance With Me" od wittyy_name. Już jakiś czas planowałam tańczące Soukoku, ale jakoś nigdy nie miałam motywacji, by spisać gdziekolwiek te wszystkie pomysły.


Pewnie nowe rozdziały będą wychodziły cholernie nieregularnie, z powodu tego, jaką osobą jestem.

Niektóre osoby wyłapią tu pewne "niespodzianki", także mam nadzieję, że je docenicie.

Także - dzięki za przeczytanie i stay tuned~