|dance with me again| (2)


The way you make me feel

Kilka lat wcześniej:

Rzadko kiedy obrażał kogoś, kto był od niego wyżej w hierarchii, szczególnie kiedy tym kimś był jego ojciec. Ale tym razem sytuacja była szczególna, dlatego pozwolił sobie na nazwanie rodzica "głupkiem", za co oczywiście zarobił nie za mocno w łeb.

 - Nie, serio, chyba zwariowałeś - prychnął, krzyżując ramiona na piersi. - Że niby ja miałbym chodzić do szkoły tańca? Gdzie ty widzisz we mnie materiał na jebanego tancerza?

 - Hamuj ten podwórkowy język, młody człowieku - Arthur przejechał dłonią po twarzy. Był zmęczony. Jego wychowanek kolejny raz trafił do aresztu i tym razem okazało się, że bił się z dwa razy starszym ochroniarzem klubu, do którego oczywiście nie został wpuszczony. Gówniarz myślał, że pokaz siły da mu przepustkę do świata dorosłych, jednak nie spodziewał się, że wyląduje na ziemi już po pierwszym ciosie. To go dodatkowo rozjuszyło i jak na piętnastoletniego mikrusa, zdołał dotkliwie pobić bramkarza. Choć to całkiem dziwne, że był w stanie dosięgnąć mu pięścią do twarzy.

Chuuya znowu prychnął jak rozjuszony kot. Naprawdę starał się nie sprawiać problemu rodzicom i każde przewinienie tuszował, a rany, jakich nabawiał się w czasie bitek, ukrywał pod grubymi bluzami z kapturem lub grubą warstwą makijażu, jaki nakładała mu jego przyjaciółka. Jednak tym razem ktoś z przechodniów za szybko wezwał policję, przez co musiał spędzić za kratkami całą noc i połowę kolejnego dnia. Żaden z jego ojców nie chciał wpłacić za niego kaucji, bo sen na lodowatej posadzce miał dać mu do myślenia i nauczyć pokory.

Arthur Rimbaud i Paul Verlaine zaadoptowali gniewnego rudzielca, gdy ten miał osiem lat. Oficjalnie jego opiekunem prawnym był tylko Arthur, ale obaj zajmowali się nim najlepiej jak umieli. Coś jednak poszło nie tak i z uroczego dziecka wyrósł na buntownika skorego do bitek.

 - Nie będę tańczył. Czemu nie możesz zapisać mnie na jakiś kurs samoobrony albo karate? Tam bym mógł sobie poużywać. Co takiego fajnego jest w kręceniu dupą przed innymi?

 - Właśnie dlatego, że bić się potrafisz całkiem nieźle, nie zapiszemy cię na żaden kurs walki - odezwał się Paul, który wrócił do salonu z tacą pełną ciastek i z trzema kubkami z herbatą. Jego partner jedynie rzucił krótkie "A z jakiej to niby okazji?", ale nic więcej nie komentował. Dobrze wiedział, że to jeden ze sposobów, by dotrzeć do ich syna. - Ale musisz gdzieś wyładowywać tę całą energię. Nie będziemy cię trzymać na uwięzi, bo to nie w tym rzecz. Ufamy ci i chcemy po prostu, byś wyrósł na kogoś, z kim nie będzie wstyd pokazać się na ulicy.

 - Czyli po prostu nie chcemy, byś skończył jako kryminalista - powiedział wprost drugi z mężczyzn, sięgając po wafelka z czekoladą. - I gdzie ty w ogóle nauczyłeś się tak bić? Tamten facet był poturbowany tak samo jak i ty.

Chłopak dłuższą chwilę nie odpowiadał, gapiąc się bezmyślnie na dłoń przewiązaną bandażami. Często wymykał się nocami z domu i po prostu chodził oglądać uliczne walki. Dzięki naturalnej umiejętności kopiowania ruchów innych mógł je później powtarzać i szlifować. Ale nie chciał dzielić się tą tajemnicą z opiekunami. To była jego zdolność, coś, z czego był naprawdę dumny.

 - Powtarzałem po prostu to, co widziałem w telewizji - skłamał bez mrugnięcia okiem. Rodzice oczywiście nie uwierzyli, ale nie chcieli drążyć.

 - Tak czy inaczej, koniec z bójkami. Od przyszłego tygodnia będziesz członkiem studia "Portowa Mafia" i tam będziesz mógł się wyszaleć.

 - ...ej, ale mogliście od razu powiedzieć, że to się tak zajebiście nazywa. Wchodzę w to!

Paul i Arthur zgodnie uznali, że ich syn jest zwykłym debilem.

~

Studio tańca mieściło się przy samym porcie, przez co idealną fryzurę Chuuyi zniszczyła morska bryza. To od razu sprawiło, że sposępniał, ale jedynie z kwaśną miną podążył za opiekunami do budynku. Nawet nie chciał iść z nimi do gabinetu dyrektora placówki, postanowił porozglądać się na własną rękę, skoro i tak będzie skazany na przebywanie tutaj. Wszedł na piętro i od razu skierował się w stronę otwartych drzwi, zza których dobiegała skoczna muzyka. Dubstep. Kompletnie nie w jego guście, jednak to była najwidoczniej jedyna używana sala o tej godzinie i rudzielec po prostu ciekawił się, jak wygląda tańczenie do takiego gatunku muzyki. Aż go wzdrygało, gdy myślał o tym jak o muzyce. Nikt zdrowy psychicznie tego nie słuchał, tego był pewien.

Otworzył szerzej drzwi, dzięki czemu mógł wejść do małej sali treningowej. Cała ściana była jednym, wielkim lustrem, w którym właśnie kościsty nastolatek poprawiał sobie bandaż na oku, tupiąc stopą w rytm dźwięków dobiegających z boomboxa. Chuuya zawahał się. Przecież ten dzieciak wyglądał jak mumia! Czy może tańczyć w takim stanie?

 - Nieładnie tak podglądać, wiesz? - spojrzał na niego przez ramię. - Mori cię przysłał? Przecież mam jeszcze godzinę, zanim zaczną się zajęcia.

Nie wiedział, co mu odpowiedzieć. Zwyczajnie wlepiał w niego gały, jakby pierwszy raz w życiu widział drugiego człowieka.

Głos zabandażowanego chłopaka był piękny i wręcz kazał się nim delektować. Gdyby Chuuya mógł, nagrałby go i puszczał sobie wieczorem przed zaśnięciem, aby zawsze śniły mu się spokojne rzeczy. A do tego ten znudzony i przeszywający wzrok, jakim sztyletował go rozmówca sprawiał, że miał miękkie nogi. Ciemne, czarne oczy mogły go wręcz pochłonąć, a idealnie porcelanowa twarzyczka nie pozwalała skupić się na czymkolwiek innym. Czy ten chłopak był w ogóle realny?

 - Nie wiem, kto to Mori - odezwał się po dłuższej chwili milczenia, przybijając sobie mentalną piątkę, że nie zająknął się. - I nie podglądam, po prostu zwiedzam. Też będę tu tańczyć.

 - Aha - rzucił jedynie, powracając do swojego odbicia.

Chuuya nie wiedział zbytnio, co robić, a nie uśmiechał mu się tak szybki powrót do rodziców, dlatego po prostu usiadł pod ścianą i podciągnął kolana pod brodę.

 - Zatańczyłbyś mi coś? - zapytał śmiało. - Taniec nigdy nie należał do moich zainteresowań, tak więc...

 - Nie lubisz tańczyć!? - po raz pierwszy można było dostrzec jakiekolwiek emocje malujące się na twarzy nastolatka. Zaskoczenie i niedowierzanie. - Myślałem, że dziewczyny to uwielbiają.

 - No dziewczyny niby tak, al... Czekaj - dłuższą chwilę dochodziło do niego to, co przed chwilą usłyszał. - Jestem facetem, głąbie!

Był spokojny. Naprawdę starał się nie wszczynać niczego, ale jakoś tak nogi same go zaniosły do najwyraźniej rozbawionego całą tą sytuacją chłopaka. Chwycił go za przód koszuli i przyciągnął do siebie, dysząc wściekle.

Może i był niski, a jego uroda była całkiem androgeniczna, ale jeszcze nigdy nikt go nie pomylił z dziewczyną. Nikt! Miał ochotę dać mu nauczkę, ale obiecał ojcom, że będzie grzeczny. A nie lubił łamać obietnic.

 - Niby facet, a zachowujesz się jak dziewczyna z okresem.

 - Ty się prosisz o wpierdol, co nie?

 - Mam kucnąć, żebyś dosięgnął mi twarzy?

Rudzielec miał dość. Puścił go, ścisnął pięść i wziął zamach, ale wyższy chłopak po prostu go popchnął, przez co ten upadł i obił sobie pośladki. Stęknął i już chciał rzucić w jego kierunku wiązankę przekleństw, kiedy wkurzający nastolatek najzwyczajniej w świecie zaczął tańczyć.

Jeśli to był jego sposób, by unikać konfliktów, to Chuuya musiał stwierdzić, że był zajebisty. Na szczęście z głośnika poleciał normalniejszy utwór, więc spokojnie nie musiał zasłaniać uszu. Siedział z coraz bardziej rozdziawioną buzią, wpatrując się jak oniemiały na lekkie ruchy chłopaka. A kiedy opadł na posadzkę, w pierwszym momencie myślał, że temu się po prostu słabo zrobiło, ale to też była część choreografii.

Nie wytrzymał jednak, kiedy spojrzał na niego z góry i prowokacyjnie polizał palec.

 - Ok, dość! - odwrócił się i zasłonił zarumienione policzki dłonią. - Jesteś dobry, załapałem.

 - Dobry? - kucnął obok niego z udawanym przejęciem na twarzy. - A nie "niesamowity"? Patrzyłeś na mnie jak na istne bożyszcze, to całkiem podbudowujące.

 - Zamknij mordę, gnojku! - zerwał się na równe nogi i wycelował w niego palcem. - To jeszcze nie koniec! Zobaczysz, że będę lepszym tancerzem od ciebie, stęchła makrelo!

Drugi z chłopaków skomentował to jedynie delikatnym uniesieniem kącików ust w niemym zaakceptowaniu wyzwania.

Teraz:

Rozjuszony niczym byk na corridzie szybkim krokiem schodził ze schodów w kierunku gabinetu Moriego. Był niemal pewien, że tym, z którym wcześniej dyrektor rozmawiał przez telefon, był jego ex-partner. Miał przeczucie, a ono nigdy się nie myliło. Minął umiarkowanie zainteresowanego nim Ryunosuke, który popijał mrożoną herbatę z kubka. Na pewno Higuchu mu zrobiła.

 - Twój przyjaciel jest przed studiem - mruknął pretensjonalnie, jakby to była wina rudzielca, że ktoś kazał mu robić za sowę pocztową.

 - Nie mam aktualnie ochoty zajmować się Michizou - wycedził niemiło, chwytając za klamkę.

 - Nie o Michizou mi chodziło.

Zamarł. Naczelny emos wiedział, że w życiu Chuuyi nie było zbyt wielu przyjaciół, tych płci męskiej, dlatego jeśli Akutagawa nazwał tak kogoś, to mówił albo o sobie, albo o Tachiharze, albo o...

Nie było to niemożliwe. W końcu z tego co wiedział, on przebywał od dwóch lat w Jokohamie i świetnie sobie radził w konkurencyjnym studiu "Agencja Tańca". Tańczył w duecie z innym partnerem, więc nie potrzebował Chuuyi. Nigdy go nie potrzebował, to rudzielec myślał, że są zgranym zespołem.

Partnerzy na wieki.

Wahał się dłuższą chwilę i gdyby nie ponaglające chrząknięcia Ryunosuke, stałby przed gabinetem pewnie następną godzinę. Nie chciał się z nim spotkać. Ani dzisiaj, ani nigdy. Wystarczająco przez niego wycierpiał. Dlaczego więc zjawia się po tylu latach i znowu chce zatruwać mu życie?

Powoli odwrócił się do drzwi wyjściowych i postawił pierwszy, niepewny krok. Czuł, jak serce podchodzi mu do gardła, a dusza siada na ramieniu. Bał się. Cholernie się bał, tylko nie umiał dokładnie określić czego. Nie rzuci się na niego z pięściami, to pewne. Nauczył się panować nad takimi emocjami. Nie rozpłacze się, nie był już dzieckiem. Miał się z nim normalnie przywitać, tak jakby nie stało się nic? Jakby te cztery lata milczenia odeszły w niepamięć?

A w sumie czemu to on miał się z nim spotkać? Jeśli ten dupek miał do niego jakąś sprawę, to niech sam ruszy swoje zacne cztery litery. Chuuya nie miał zamiaru kolejny raz robić wszystko tak, jak mu zagrał. Znowu się odwrócił i zdecydowanie nacisnął klamkę.

 - Panie Mori! Co ma zna- O kurna, wlazłem nie w porę?

Zatrzymał się w przejściu, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Bo oto zastał swojego dyrektora pochylającego się nad drugim mężczyzną. Ich twarze dzieliły dosłownie centymetry, a dodatkowo dłoń Moriego spoczywała niebezpiecznie blisko krocza tego drugiego. Jednak nie był pewien, czy zobaczył to wszystko dokładnie, bo dosłownie pół sekundy później Mori został przyciśnięty do biurka z rękoma skrępowanymi za plecami.

 - Nie. Molestuj. Mnie.

 - Uwielbiam, kiedy mną tak pomiatasz, wilczku.

 - Jesteś obrzydliwy - w końcu go puścił i się wyprostował, dzięki czemu Chuuya mógł dokładniej się mu przyjrzeć. No tak, kogo innego mógł Mori doprowadzać do szewskiej pasji, jak nie dyrektora Agencji, Fukuzawę Yukichiego. Wysokiego, przystojnego mężczyznę o nieco zbyt ostrym spojrzeniu, jakby sądził, że wszędzie czai się niebezpieczeństwo. W przeciwieństwie do ostatniego razu jak go Chuuya widział, teraz miał związane włosy, co uwydatniało jego szyję, na której boku miał wytatuowany odcisk łapy wilka. Seksowne.

Fukuzawa poprawił krawat i odetchnął głęboko. Dopiero teraz zwrócił uwagę na stojącego w drzwiach młodszego tancerza, dlatego najpierw zamrugał zdziwiony, a potem delikatnie się zarumienił, odwracając wzrok.

Oh, czyli jednak w czymś przeszkodził.

Przywitali się uprzejmymi ukłonami i Chuuya chciał już wychodzić, ale Mori zatrzymał go gestem.

 - Zostań, proszę. I tak rozmawialiśmy o czymś, co dotyczy... no, nie tylko ciebie, ale całej Mafii Portowej.

Zaintrygowany usiadł w jednym z foteli naprzeciwko biurka. Cichy głosik z tyłu głowy kazał mu stamtąd uciekać, bo zaraz stanie się coś złego, jednak nie słuchał go. Ciekawość wygrała.

 - Czy ma to związek z tym, że ta cholerna makrela do mnie zadzwoniła i najprawdopodobniej stoi przed studiem, i czeka na mnie? - spytał bez ogródek, na co obaj mężczyźni westchnęli cierpiętniczo.

 - A prosiłem go - Fukuzawa pokręcił głową zrezygnowany. - Ale skoro już wiesz o tym, to poproszę go, by tutaj przyszedł.

 - Nie!

Sam nie wiedział czemu nie chciał go zobaczyć, ale uczucie strachu sprzed chwili oblało go ponownie. Miał wrażenie, jakby ktoś na niego wylał całą beczkę smoły z napisem "niepewność" i jeszcze dodatkowo zawinął w uroczy kaftanik, tym razem podpisany "żałość".

Nie był w stanie skonfrontować się z dawnym koszmarem.

 - Proszę, nie - powtórzył ciszej, zawstydzony spuszczając wzrok.

 - Będziesz musiał się z nim spotkać tak czy inaczej, mój drogi - Mori oparł brodę na splecione palce i uśmiechnął się radośnie. I sadystycznie jednocześnie. - Jak zauważyłeś wiedzie się nam coraz gorzej i Portowa może nie przetrwać nawet i do końca następnego miesiąca. Dlatego razem z panem Fukuzawą wpadliśmy na pomysł, aby nasze dwa studia tańca połączyły się i razem dały pokaz swoich sił, by przyciągnąć nowe talenty. Oczywiście pod nową nazwą "Portowa Agencja Tańca". Jesteś pierwszy, który się o tym dowiaduje i w sumie ciekawi mnie twoje zdanie na ten temat. Proszę jednak, abyś prywatne konflikty odstawił na bok i spojrzał na wszystko neutralnym okiem.

Zacisnął pięści, starając się nie drżeć. Więc o to chodziło Moriemu, kiedy wypytywał go o powrót do tańczenia w duecie. Chciał postawić na nogi studio dzięki reaktywacji Mrocznego Duo, jakim był ze swoim ex-partnerem. I z tego co zrozumiał, na nic zdadzą się jego sprzeciwy, bo i tak wszystko już było ustalone. Przeklął. Dlaczego akurat teraz, kiedy miał tyle problemów z Michizou?

 - To dobry pomysł - zaczął powoli - ale czy musimy aż tak się spieszyć? W przyszłym tygodniu jest konkurs i to na nim powinniśmy się skupić. Nie wiem czy Agencja bierze w nim udział i szczerze mówiąc gówno mnie to obchodzi. Liczy się dla mnie tylko to, bym ja i moi znajomi dali z siebie wszystko, a taka nagła zmiana może nas zdezorientować. Nie chcę, by coś takiego wpłynęło na nasze wyniki.

Mori mruknął w zastanowieniu i obiecał, że razem z drugim mężczyzną wezmą pod uwagę tę opinię. Chuuya wstał i pożegnał się z nimi. Musiał jakoś wyżyć się po usłyszanych nowinach, a nie znał lepszego sposobu niż taniec. U dołu schodów zatrzymał się jeszcze na chwilę i obejrzał na drzwi prowadzące przed budynek, jednak zaraz pokręcił głową i z dudniącym sercem wrócił do swojej sali ćwiczeń.

Całe ciało wręcz wyrywało się, aby spotkać dawno nie widziany obiekt westchnień. Dzieliło ich jedynie kilka metrów i szklane drzwi, jednak dobrze wiedział, że nie był na to gotowy. Nie sądził, aby kiedykolwiek był.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz