dragon (2)


Ryunosuke:

Schodził z góry, co chwila sycząc, gdy gołymi stopami natrafiał na ostrzejszy kamień czy szyszkę. Jako smok nawet by na to nie zwrócił uwagi, a teraz... Westchnął nieco podirytowany. Nie dość, że musiał zatroszczyć się o odzienie, to jeszcze o buty. A wioska z dołu nie była zbyt bogata, dlatego wątpił, by każdy z mieszkańców miał co najmniej dwie pary obuwia.

Zatrzymał się, podarł koszulę na paski i obwiązał nimi stopy. Od razu lepiej. Został nawet szerszy pasek, aby założyć go jako przepaska na biodrach zasłaniająca to i owo.

 - Kto powiedział, że dam się złapać? Przy poprzednich zaćmieniach udawało mi się kraść. Znaczy, pożyczać. I kiedy mieszkałem z Ra... - zagryzł wargę, wciąż nie będąc w stanie wymówić jego imienia. - Po prostu kiedyś częściej przybierałem ludzką postać i sobie radziłem.

Nawet nie zwrócił uwagi na jego rady. Po prostu starał się stawiać stopy pod takimi kątami, aby jak najmniej bolało. Nie lubił czuć bólu. Co innego z jego zadawaniem innym.

Pociągnął go do wysokich krzaków, aby jakoś się ukryć przed wścibskim wzrokiem innych ludzi. Musiał przyznać, że ta mała postura nawet przydawała się, aby pozostać niezauważonym.

 - Nie założę takich szmat. To aż przykre, że ludzie wkładają swoje młode w coś takiego - pociągnął go lekko za nogawkę, aby poszerzyć w niej jedną z wielu dziur. - Zaprowadź mnie do domu sołtysa czy innego przywódcy wioski. Albo do kogoś, komu nie będzie doskwierał brak kilku ubrań.

Mógł na takiego nie wyglądać, ale nie chciał robić problemu biedniejszym rodzinom, które pewnie głodzą się, aby zapewnić jako-taki byt swoim dzieciom. Dzieciństwo z Rashomonem nauczyło go odrobiny współczucia i odcisnęło w nim dobre, ciepłe piętno.

Atsushi:

 - Wiesz, nie zawsze ma się szczęście... - westchnął cicho. Naprawdę pomysł kradzieży strasznie mu się nie podobał. To się źle skończy. Na pewno. Może miał zbyt negatywne nastawienie, jednak ciężko mu było to zmienić. Za kradzież, nawet w dobrym celu, zawsze czeka kara. Okrutna kara.

"Ra"? spojrzał na niego zaciekawiony, jednak nie pytał. Skoro Ryunosuke nie kontynuował myśli, to znaczy, że nie chce się nią dzielić. A lepiej nie drażnić smoka, już wczoraj się dowiedział, że za dużo gada. Lepiej więc to ograniczyć.

 - Skoro częściej przybierałeś ludzką postać, to jakim cudem teraz nie możesz się odprzemienić? - czy tak się w ogóle mówi? Cóż, chłopak nie miał pojęcia jak zachowują się smoki, czy nawet jak działa przemiana. Nie wiedział nic o magii, zaklęciach czy runach, więc to wszystko było dla niego abstrakcją. Przysiadł w tych nieszczęsnych krzakach, obserwując wioskę. Było jakoś pusto... Zastanawiał się dlaczego.

 - Hm? Ej, nie niszcz mi ich jeszcze bardziej... - mruknął niezadowolony widząc jak dziura się powiększa. Super, jakby i tak nie wglądał wystarczająco biednie. - Dzieci z rodzicami ubierane są lepiej. Te, których nikt nie chce, muszą być wdzięczne, że w ogóle cokolwiek dostały - wyrecytował wręcz słowa ojca dyrektora.

 - S-sołtys...? Jeśli cię na tym złapią, to na pewno skończysz na szubienicy... A wtedy będziesz martwy.

Naprawdę mu się to nie uśmiechało. Ani trochę. Ale...

 - Jest strasznie pusto...Chyba jest msza i wszyscy są w kościele. Jeśli chcesz coś ukraść, to tylko teraz. Chodź.

Złapał smoka za dłoń i szybko pobiegł z nim za największy i najbardziej zadbany dom. Widać było, że mieszka w nim osoba, której się powodzi. Służba albo szykowała posiłek, albo była na mszy, więc nie byłoby aż tak trudno coś ukraść... Raczej.

 - To tu. Nigdy nie kradłem, więc nie mam jak ci pomóc. Ale musimy stąd uciec, jak usłyszymy kościelne dzwony, bo wtedy wszyscy będą wracać do domów - rozglądał się nieco niespokojnie. Nie pamiętał czy sołtys miał jakieś psy... Na pewno miał bardzo strasznego ochroniarza. Niby był miły dla dzieci jednak... Pan Lovecraft był wysoki jak dąb i przyprawiał wszystkich o zawał. Chodziły o nim straszne plotki, a Atsushi nie miał ochoty sprawdzać, czy są prawdziwe.

Gdy Ryunosuke poszedł, chłopak modlił się w duszy, by ksiądz naprawdę długo mówił.

Ryunosuke:

- Gdybym wiedział, dlaczego nie mogę wrócić do postaci smoka, to byśmy nie musieli iść do Dazaia, kretynie.

"Te, których nikt nie chce". Wzdrygnął się na te słowa. Czy po tym, jak zaprzyjaźnił się z Rashomonem i jego rodziną, a smoki się od niego odwróciły, to też był niechciany? Teraz, gdy każdą noc spędza samotnie na wpatrywaniu się w niebo i nazywaniu każdego gwiazdozbioru po swojemu, to czy też był opuszczony przez wszystkich? Zamknął na chwile oczy, aby pozbyć się tych myśli. Wybrał samotność świadomie, chciał jej, nie potrzebował towarzystwa.

Dal się pociągnąć Atsushiemu, uważnie obserwując otoczenie. W tych czasach ludzie aż taką wagę przywiązywali do wiary? Co za głupota. Ci idioci po prostu bali się ponieść odpowiedzialności za własne czyny i zrzucali jej jarzmo na barki nieistniejącej istoty. Śmiechu warte.

 - Zrobię to szybko. Idź przed wschodnie wejście i czekaj tam na mnie. Jeśli uciekniesz, to będziesz pierwszym człowiekiem, którego zabiję, samemu będąc w ludzkiej formie - zagroził mu, ostrożnie wchodząc do posiadłości sołtysa. Wnętrze urządzone było bez przepychu, na co nie wskazywało bogate i zadbane podwórko. Znaczy, nigdzie nie można było znaleźć ani skrawka kurzu, każdy mebel był sterylnie wręcz czysty, ale na ścianach nie wisiały stare portrety poprzednich właścicieli domostwa ani łby upolowanych zwierząt. A właśnie tak Ryunosuke wyobrażał sobie domy bogaczy. Wzruszył tylko ramionami i po cichu, co jakiś czas ukrywając się przed oczami pozostałej służby, przemknął przez domostwo. Otwierał po drodze każdą szafkę i zaglądał na każdą półeczkę, aby znaleźć jakieś ubrania. Już miał rzucić to wszystko w cholerę i zadowolić się zwykłą kotarą zasłaniającą okno, gdy zauważył jeden niedomknięty pokój. Zakradł się do niego, z zadowoleniem zauważając, że nikogo w nim nie było, a w środku, przy samym łożu, tkwił stary, dębowy kufer. Przycupnął przy nim i zajrzał do środka.

 - No proszę - mruknął na widok nowiutkich, równiutko ułożonych ubrań. W oka mgnieniu założył na siebie ciemnobrązowe portki i kremową koszulę i już miał wychodzić oknem, kiedy pomyślał o swoim grzejniku.

 - Nie muszę tego robić, zdecydowanie nie muszę, niepotrzebnie to robię, powinienem przestać... No i po co to zrobiłem? - po tym, gdy znalazł dość dużą podróżną torbę pod ogromnym łóżkiem, wcisnął do niej kilka dodatkowych ubrań dla siebie, dla Atsushiego i dwie ciężkie peleryny, które miały ich chronić przed deszczem i zimnem. Zarzucił torbę na plecy, wyskoczył przez okno i nie zwracając uwagi na zbliżających się ludzi oraz na rozbrzmiewające dzwony, popędził do czekającego na niego towarzysza.

Atsushi:

 - A nie masz żadnych podejrzeń, co się mogło stać? - jednak nie mówił nic więcej, nie chcąc go bardziej irytować.

Kiwnął żwawo głową słysząc groźbę. Nie zamierzał uciekać, życie było mu miłe. Stanął przy wejściu i czekał grzecznie. To pewnie nie trwało długo, jednak w nerwach czas płynął bardzo szybko i już po chwili usłyszał dzwony. Gdzie ten smok, powinni już uciekać! Zaraz wrócą ludzie z wioski i jak ich złapią... Jednak mimo strachu, czekał niczym pies. Mimo wszystko smoka bał się bardziej.

Gdy w końcu go zobaczył, odetchnął z ulgą. I cóż, musiał przyznać, że ta koszula mu pasowała.

 - Tędy - wskazał na las, w który zaraz uciekli. Musieli uciec jak najdalej, póki nikt się nie zorientował, że Ryunosuke włamał się do domu sołtysa. Póki nie opuścili wioski, wręcz czuł na plecach karcące spojrzenie ojca dyrektora, który krzyczał i maltretował go. W końcu jednak zatrzymali się, a zmęczony biegiem chłopak usiadł na ziemi, starając się przepędzić sprzed oczu wspomnienia.

 - D-długo ci to zajęło... Po co ci ta torba? - spytał, gdy już złapał oddech. Zdziwiony przyjął ubrania. Nie przeszło mu przez myśl, że smok o nim pomyśli. - Dziękuję Ryu... - uśmiechnął się ciepło i zaraz w nie przebrał. Imię smoka było naprawdę długie, uznał, że mówienie mu skrótem nie będzie czymś złym, prawda Ah, jak miło było mieć na sobie ubranie bez dziur, które nie gryzie przy każdym ruchu. Czy właśnie tak normalnie czuli się ludzie? W sumie teraz w końcu wyglądał na człowieka, a nie jak wyrzucony śmieć.

 - Więc... Wiesz, w którym kierunku powinniśmy iść?

Ryunosuke:

Na widok czekającego Atsushiego odetchnął uspokojony. Jednak nie uciekł, to dobrze. Nie czuł by się dobrze, gdyby jedyna osoba, która zna jego sekret, nagle zniknęłaby mu z oczu. Nie oglądał się za siebie nawet, tylko biegł ile sił w nogach, kolejny raz wyklinając w myślach to, że nie może się przemienić. Gdyby ktoś ich zauważył i zaczął ścigać, to na pewno nie zdołałby się nawet obronić. A co dopiero ochronić i siebie, i swojego towarzysza, który raczej nie wyglądał na kogoś, kto umie się bić. Chociaż... Czemu chciał go chronić? Idiotyzm.

Kiedy w końcu chłopak się zatrzymał, zdyszany oparł się dłońmi o kolana, starając się uspokoić oddech. Już dawno tak szybko nie uciekał.

 - Ryu...? - powtórzył, wciąż ciężko dysząc. Ale że o niego chodziło? Cóż, skoro ten człowiek był tak głupi, że nie zapamięta całego imienia, to niech mówi skrótem. Rashomon też tak robił, chociaż on zaczął tak do niego mówić dopiero po jakimś czasie. Uznał wtedy, że są przyjaciółmi i że przyjaciele nadają sobie "pseudonimy". Wzrok mu złagodniał na to wspomnienie, ale zaraz znowu stał się ostry, gdy zauważył blizny i dość świeże rany na ciele Atsushiego, kiedy ten się przebierał. Już nawet zapomniał, że chciał mu powiedzieć, aby nie dziękował, bo skoro on, Ryunosuke, był dobrze ubrany, to jego towarzysz również musiał dobrze wyglądać.

 - Co to ma być? - spytał, podciągając jego koszulę, aby odsłonić poraniony brzuch. Nie mógł uwierzyć w to, co widział. Bo przecież karze się jedynie złoczyńców, tak? A ten chłopak nie wyglądał na kogoś, kto by innego człowieka okradł czy pobił. Tak więc jakim cudem...?

 - Ludzie są na tyle chorymi bestiami, żeby krzywdzili innych bez powodu?

Spojrzał na horyzont.

 - Cały czas na wschód, aż dojdziemy do Jeziora Kleryków. Stamtąd odbijamy w kierunku wioski Kumou i w jej okolicach powinien być dom Dazaia i Chuuyi. A przynajmniej tak było rok temu, kiedy ostatni raz ich widziałem.

Przełknął ślinę. Cholera, był spragniony. I powoli odczuwał też głód, co wydawało mu się dziwne, skoro pod postacią smoka mógł nie jeść calutki miesiąc. Ta sytuacja robiła się coraz dziwniejsza.

 - Idziemy - powiedział krótko, z powrotem zarzucając plecak na ramię.

Atsushi:

Speszył się, nie powinien tak do niego mówić?

 - Wybacz, zbyt się spoufalam - przeprosił szybko. Powinien zostać przy bardziej oficjalnym nazewnictwie. Chociaż jakby tak pomyśleć, to i tak powiedział do niego "Smoku". Więc czy to była duża różnica?

Odwrócił wzrok, gdy chłopak zauważył blizny i szybko zakrył je koszulką. Wstydził się ich. Czemu ten durny smok musiał zwrócić na nie uwagę? Czemu musiał się nimi przejąć? I co to był za wzrok? Widywał je u ojca dyrektora gdy był zły... Czy znowu zrobił coś nie tak?

 - To kara... Za to, że w ogóle żyję - wyjaśnił cicho. Na jego ciele było mnóstwo blizn, były wszędzie. Na brzuchu, plecach, ramionach, nogach. Wiele było tylko bladymi śladami na skórze, których nawet nie pamiętał jak się dorobił. Jednak większość była dość wyraźna, odstająca. Nawet przed samym rzuceniem smokowi na pożarcie dorobił się kilku nowych ran, niektóre ciągle były czerwone.

- W sierocińcu karali mnie za wszystko. Nawet jeśli mówiłem prawdę, że nic nie ukradłem, byłem karany, gdy chociaż jedno dziecko powiedziało, że było inaczej. Korzystali ze mnie, by zdobywać przywileje. Dodatkową porcję zupy, nowszą koszulę... - uśmiechnął się smutno, patrząc na swoje podarte, stare ubrania. Przypominały mu one o tak wielu rzeczach, których nie chciał pamiętać. O tych wszystkich karach, o zamykaniu w ciemnym i zimnym pokoju, o odrzuceniu przez wszystkich.

Słysząc tak wyraźną instrukcję przełknął ciężko ślinę. Nie miał bladego pojęcia o jakich miejscach on mówi, więc tylko kiwnął głową, zaraz idąc za nim. Po dłuższej wędrówce gdy było już pewnie popołudnie czuł, że jest głodny. Jednak nie robiło mu to wielkiej różnicy, przywykł do głodu i pragnienia. Chociaż skoro są w podróży, to powinni o siebie zadbać czyż nie? Rozglądał się za jakimiś znanymi mu krzakami z jadalnymi owocami, jednak to nie była pora roku, gdy można było je znaleźć od tak.

 - Ryunosuke... Chyba powinniśmy poszukać czegoś do jedzenia - stwierdził, gdy wyraźnie usłyszał, jak towarzyszowi zaburczało w brzuchu. Z trudem powstrzymał uśmiech na ten dźwięk. Czyli ciało smoka nie tylko wygląda jak ludzkie, ale i jest takie. - Rozejrzę się za jakimiś jagodami, co ty na to? No i wypadałoby odpocząć, chodzimy tak cały dzień.

Ryunosuke:

 - Nazywaj mnie jak chcesz, wszystko mi jedno.

Nie miał pojęcia, co na to odpowiedzieć. Słuchał go tylko z coraz większym niedowierzaniem i złością wymalowanymi na twarzy. Ci ludzie...! Przecież takie zachowanie jest wręcz obrzydliwe, nawet zwierzęta bardziej dbały o istotę, która była najsłabsza w stadzie, nigdy nie widział, aby parały się nieuzasadnioną przemocą. Przez chwilę miał ochotę zawrócić i ukarać tych wszystkich opiekunów z sierocińca, którzy ośmielili się podnieść rękę na niewinnego człowieka, ale w porę się opanował. Jak powróci do postaci smoka, to wtedy to zrobi. A teraz postanowił uczynić coś, czego nauczył go rankiem Atsushi. Przytulił go. Nieporadnie i z lekkim zawahaniem, ale jednak jako-tako mu wyszło. Nie wiedzieć czemu, ale chciał, aby ten smutny wyraz oczu młodszego chłopaka zniknął i wrócił ten nieco zagubiony i spanikowany.

 - Dziwnie się czuję, kiedy to robię - westchnął i odsunął się od Atsushiego, zasłaniając ramieniem twarz. Podejrzewał, że miał na twarzy rumieniec i z jakiegoś powodu nie życzył sobie, aby człowiek go zauważył.

Mógł ukraść łuk. Albo kuszę. Nawet zwyczajny, kuchenny nóż, do diaska! Dlaczego nie pomyślał o żadnej broni, którą mógłby zapolować na dzikie zwierzę?

 - Już nie jestem "Ryu"? Zdecyduj się - usiadł na trawie i oparł się o drzewo. Był głodny, zmęczony i brudny. Od kilku godzin tak spacerowali, nie otwierając nawet do siebie ust, aby oszczędzać energię. Bo czcze gadanie było im zupełnie niepotrzebne.

 - Potrzebuję mięsa, nie chcę jakiś głupich jagód - warknął, szperając w kieszeniach torby. Kiedy natrafił na twardy, podłużny przedmiot, uśmiechnął się z zadowoleniem. Kontent, wyciągnął krótki sztylet schowany w skórzanej pochwie. - Możemy zapolować na zające. Chociaż - zamyślił się. - Człowiek nie może jeść surowego mięsa, prawda? Co w takim razie z nim robicie?

Patrzył na Atsushiego szeroko otwartymi oczami, niczym na Alfę i Omegę, która zna odpowiedzi na każde pytanie.


Atsushi:


Zamrugał zaskoczony, gdy smok go przytulił. Zrobił to nieporadnie, jak małe dziecko, które nie ma pojęcia co powinno zrobić z rękoma, jednak chłopak docenił ten gest. Pewnie smoka wiele to kosztowało. W końcu bez potrzeby, sam z siebie dotknął człowieka, istotę którą gardzi.

 - Dziękuję - uśmiechnął się ciepło. Już było mu lepiej. Huh, czy on się zarumienił, że tak zasłania twarz? Wstydzi się tego? Było to na swój sposób urocze.

 - Pomyślałem, że "Ryu" może ci jednak nie pasować, panie smoku. Wydajesz się zbyt poważny, by ktoś mówił ci skrótem - podrapał się po policzku. - No i nie wypada, bym tak spoufalał się z kimś, komu tylko robię za grzejnik... To bez sensu, czyż nie?

Spojrzał na mały nożyk. No, wiele to oni nim nie zdziałają, raczej szybko się stępi...

 - Hm? Ah, nie! Nie można jeść surowego mięsa. Ryby jeszcze ujdą, ale nie inne zwierzęta... Od tego można się pochorować, albo nawet umrzeć... Przyrządzamy je nad ogniem, by zabić bakterie. Jak mięso nabierze kolorów, można je zjeść. Tak samo na przykład jaja, nie można jeść surowych...

Dziwnie się czuł z tym, że smok się tak na niego patrzył. Przecież Atsushi był idiotą, który nic nie umiał, a ten się na niego patrzył, jakby dużo wiedział.

Gdy poszli zapolować na królika, Atsushiego zaczęło coś zastanawiać.

 - Jak my złapiemy królika? One są szybkie, ucieknie nam...

I miał rację, przy pierwszej próbie zwierzak im uciekł i skończyło się na samych przekleństwach smoka.

 - Trzeba by zastawić pułapkę... Ale nie mamy z czego...- zastanawiał się co mają zrobić, gdy usłyszał jak coś rusza się w krzakach, zaraz niedaleko nich pojawiła się mała sarenka, która nie zauważając dwójki ludzi, pasała się tyłem do nich. Chłopak wskazał na nią. To może być ich szansa.

Ryunosuke:

 - Naprawdę wszystko mi jedno, jak mnie nazywasz. Byle byś przy innych ludziach nie mówił do mnie "smoku" - odpowiedział, nie patrząc na niego.

Prawdę powiedziawszy, kiedy tylko Atsushi powiedział do niego tym skrótem, to powrócił wspomnieniami do tych spokojnych, szczęśliwych dni, jakie spędzał ze swoim starym przyjacielem. To było na swój sposób miłe.

Słuchał chłopaka bardzo, ale to bardzo uważnie, zapamiętując każde słowo i co jakiś czas kiwając głową. Ludzie to skomplikowane i delikatne istoty, jeśli chodziło o ich żywienie. U smoków wystarczyło coś przegryźć i tylko wypluć kości.

 - Przeklęte króliki, co za idiota je skonstruował. Kicają tu i tam, nawet złapać się nie dadzą, jak ja ich nienawidzę, niech zginą marnie. Przysięgam, że spalę każdą ich przeklętą norę w cholerę, kiedy wrócę do dawnej postaci - mruczał pod nosem, kiedy nie wychodziło im łapanie tych puchatych zwierzaków.

Na widok niczego niepodejrzewającej łani aż się oblizał. Idealny cel, niczego nieświadomy, niewinny i taki smakowity. Gestem nakazał Atsushiemu pozostać w miejscu, a sam powoli i po cichu zaszedł sarnę od tylu. Ta wciąż go nie zauważyła. Z upiornym uśmiechem rzucił się na ofiarę, wbijając jej ostrze sztyletu po samą rękojeść prosto w szyję. Ciepła, tętnicza krew wytrysnęła na zieloną trawę i rękawy koszuli Ryunosuke, ale ten niczym w transie szarpnął bronią w bok, przecinając tchawicę. Szkarłatna ciecz przybrudziła jego twarz i przód koszuli, jednak ten nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Wyciągnął sztylet i szybko wbił go w pierś sarny, aby przebić serce i zakończyć jej męczarnie.

 - Mamy obiad, Atsushi - odwrócił się do niego z błyszczącymi z podniecenia oczami. Spodobał mu się ten ludzki i barbarzyński sposób pozbawiania innej istoty życia.

Atsushi:

- No przecież wiem, żeby tak przy nich nie mówić. Wiem, że wyglądam na głupiego, ale coś tam w głowie mam - mruknął.

Na jego przekleństwa i wygrażanie tylko uniósł wzrok ku niebu. Gryzoń sprytniejszy niż smok, no proszę... Ale wolał nie odzywać się głośno, bo jeszcze by mu się dostało.

Kiwnął głową i w bezruchu, starając się nawet oddychać jak najciszej, obserwował chłopaka. Brawo wyszło mu, biedna sarna nawet nie miała szans na ucieczkę. Jednak tak się dzieje, gdy się na siebie nie uważa. Była naprawdę łatwym celem. Widząc wzrok chłopaka, pokręcił głową.

 - Sprawia ci to za dużo frajdy - stwierdził, podnosząc się z ziemi. - Zabierzesz ją do naszego "obozu" i pozbędziesz się skóry? Ja pozbieram drewna na ognisko. I wiesz... Do polowania powinieneś zakładać jakąś szmatę. Już po koszuli, a pasowała ci - podszedł do niego, z kieszeni ukradzionych spodni wyciągając chusteczkę. Ah ci bogacze, zawsze mieli takie ładne chusteczki. No i po co? Wytarł nią krew z twarzy smoka. No, teraz wyglądał trochę mniej strasznie. Zaraz jednak Atsushi poszedł poszukać odpowiednich gałęzi oraz ściółki, nie mógł długo znieść wzorku Ryunosuke. Gdy ich oczy się spotykały miał wrażenie, jakby zaczynał palić go ogień.

Chwilę zajęło mu znalezienie wszystkiego, jednak w końcu wrócił do chłopaka, który siedział przy ich zostawionej torbie. Ułożył drewno i za pomocą dwóch kamieni próbował rozpalić ogień, jednak nie mógł tego zrobić... Wyręczył go w tym Ryu, który używając run, zwyczajnie zapalił drewno.

 - Nie wiedziałem, że smoki czarują - przyznał zaskoczony. Zaraz jednak ułożył mięso i usiadł pod drzewem. - Teraz zostaje nam czekać.

Nim mięso się zrobiło jadalne, obaj zrobili się jeszcze bardziej głodni, więc gdy już było dobre, rzucili się na nie niczym głodne wilki.

 - Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się najadłem - stwierdził młodszy chłopak po posiłku, ziewając. Tak właściwie... Pierwszy raz w życiu mógł powiedzieć, że naprawdę się najadł.

Przyjemne uczucie. Słońce już zachodziło, a światło rzucane przez drzewa nadawały wręcz magicznej atmosfery.

 - Sądzę, że powinniśmy tu zostać na noc i z rana iść dalej. W tych lasach nie ma raczej wilków... - a przynajmniej nie przypominał sobie, by jakiekolwiek były. - A sen nam się przyda, w końcu nie wiemy jak bardzo daleko jest do tego twojego przyjaciela smoka.

Ryunosuke:

Frajdy? Cóż, faktycznie bawił się dużo lepiej niż podczas polowania na zwierzęta w formie smoka. Tutaj musiał się wysilić, aby zabić ofiarę, a gdy był ogromny i potężny, wystarczyło, że mocniej kłapnął zębiskami.

 - Mam w plecaku jeszcze parę podobnych. I przepraszam bardzo, że niezbyt miałem czas, aby przebrać się w cokolwiek innego. Następnym razem będę polować bez ubrań, żeby nie narazić się upodobaniom modowym jaśnie pana - rzucił z przekąsem, pozwalając wytrzeć sobie twarz. Co to ma być, on mu zdobywa pożywienie, a ten narzeka, że pobrudził koszulę! Ale powiedział mu chyba też i komplement, prawda? Nie podziękował mu za niego, jednak poczuł wdzięczność. Kto by pomyślał, że takie coś połechta mile jego ego.

Zaraz wziął się za ściąganie skóry ze zwierzęcia. Dzięki ostremu sztyletowi szło mu to nadzwyczaj szybko, jednak niekiedy miał problemy. Przeklinając pod nosem, zeskórował całą sarnę i kiedy tylko Atsushi do niego wrócił, spojrzał na niego, oczekując pochwały.

 - Nie rozumiem, jakim cudem nie możesz czarować. Aż cuchnie od ciebie zaklęciami i magicznymi łańcuchami - zbliżył się, aby powąchać go jeszcze raz. - I potem. Powinniśmy się gdzieś umyć. Ale to po jedzeniu.

Z niecierpliwością czekał, aż jego towarzysz uzna, że mięso nadaje się do jedzenia. Wyrywał trawę dookoła siebie, aby jakoś zająć myśli i przekonać swoje ciało, że wcale nie jest aż tak głodny, chociaż głośne burczenie w brzuchu wyraźnie temu zaprzeczało. Gdy mógł w końcu przegryźć gorące mięso, aż zamruczał. To było takie dobre! Nawet nie dało się tego porównać z surowym mięsem, jakie zwykł jadać. To było chrupiące, cieplutkie i miało delikatny posmak dymu z ogniska. Wyborne. Do zadań Atsushiego mógł dopisać obok bycia grzejnikiem, to jeszcze bycie jego osobistym kucharzem.

Pokiwał głową na propozycje noclegu w tym miejscu, oblizując palce z pysznego tłuszczyku. Oj, najadł się.

 - Gdzieś tutaj powinna być mała rzeka. Pójdę jej poszukać i się umyć, a ty pilnuj ognia - niechętnie wstał od gorących płomieni i od razu ściągnął przepoconą i wciąż mokrą od krwi koszulę. Faktycznie nie dało się jej odratować, ale mogła im się jeszcze do czegoś przydać w przyszłości.

 - Zaraz wrócę, nie zaśnij. Nie chcę spać obok śmierdzącego człowieka.

I ruszył w las, instynktownie kierując się w stronę rzeki. Bywał już w tych okolicach wiele razy, dlatego stopy samoistnie pokierowały go do wody. Tam najpierw starał się wyprać zabrudzoną koszulę, ale oczywiście jego wysiłki spełzły na niczym. Przeklinając pod nosem, rozebrał się do końca i zanurzył się w wodzie po sam czubek głowy.

 - Zzzzimna - powiedział do siebie, szczekając zębami. Dla niego woda była aż niezdrowo mroźna, jakby był to istny lód. Ręce mu się trzęsły, ruchy miał spowolnione, a przed oczami świat zaczynał mu wirować. Próbował dokładnie się umyć, ale nie dał rady. Nie minęło nawet kilka minut, a już zbierał się do brzegu rzeki, nie mogąc wytrzymać tego chorego uczucia, jakby krew mu w żyłach zamarzała. Nie zdołał jednak dojść do swoich ubrań. Upadł przy samym brzegu, do polowy wciąż będąc obmywanym przez lodowatą wodę. Dla smoka takie zimne kąpiele nie były zbyt dobrym pomysłem.

 - Atsu... shi - wystękał.

Atsushi:

Skrzywił się słysząc ten sarkazm. Tak, on się martwi, a w zamian słyszy to. Super.

 - Nie mamy ich wiele więc trzeba o nie dbać. W zakrwawionej koszuli nie wejdziesz do miasta - westchnął ciężko. Czy ten smok tego nie rozumiał?

Widząc ten wzrok pełen oczekiwania, mimowolnie się uśmiechnął.

 - Dobra robota - z chęcią poklepałby go pogłowie, ale lepiej się nie narażać. To nie było dziecko czekające na pochwałę, a cholerny smok, do tego z nożem w ręku. Mimo wszystko lepiej uważać.

 - Cuchnę czym? - zamrugał zaskoczony. Spojrzał na siebie. Jakie łańcuchy? Jedyne jakie kiedykolwiek na sobie miał, były w sierocińcu i z pewnością nie magiczne, a stalowe. - Po prostu nie umiem czarować. Nie każdy musi umieć to robić, wiesz. Może coś ci się tylko wydaje - spojrzał za nim.

 - Wczoraj ci to jakoś nie przeszkadzało! - zawołał, nieco obrażony. Wcale dzisiaj się nie stresował, biegł i nie przemierzył kilku lub nawet kilkunastu kilometrów. To takie dziwne, że się spocił? Naprawdę?

Czekał grzecznie na swojego towarzysza, czasem dokładając gałązki do ognia. Da im on ciepło i odstraszy potencjalne drapieżniki. W końcu jednak Atsushiemu coś zaczęło nie pasować, chłopak zniknął na stanowczo za długo. Może coś się stało? Chociaż wątpił, by cokolwiek mogło zagrozić smokowi, to czując niepokój, wstał i poszedł w kierunku rzeki.

 - Ryu! - widząc go trzęsącego się na trawie, szybko do niego podbiegł. - Ryu, co ci się stało...? Jesteś lodowaty... - wczoraj, ba nawet dzisiaj, dotyk smoka niemal parzył. A teraz Atsushi miał wrażenie, jakby dotykał zimnych skał. Z trudem (wszak nie był on zbyt silnym człowiekiem) podniósł smoka i najszybciej jak się dało, zaniósł go do ogniska. Ubrał go i owinął w obie szaty, które znalazł, szczelnie, tak by jedynie głowa z nich wystawała. Przytulił go mocno, trąc dłońmi jego ciało. Starał się robić wszystko, byleby było mu ciepło. Nie wiedział, jak "działają" smoki, jednak dla człowieka takie zimno było niebezpieczne... Więc czy dla ognistej istoty również? A może doznał szoku, wchodząc do takiej zimnej wody? Patrzył na niego zmartwiony, był tak okropnie blady, nawet usta miał sine. Chciał mu jakoś bardziej pomóc, ale nie miał pojęcia co mógłby zrobić więcej niż to, co już zrobił. Porzucił myśl o umyciu się, zrobi to gdy smok poczuje się lepiej. Jakoś... czuł, że byłoby mu źle z tym, gdyby coś mu się stało.

Ryunosuke:

Słyszał czyjś głos, ale nie mógł sobie przypomnieć, do kogo należał. Ale na pewno ta osoba była przestraszona i chyba... chyba krzyczała jego imię. Nie był tego pewien. Zaraz tez poczuł dotyk i dość silne szarpnięcie. Ten ktoś próbował go podnieść? Nie, on sam potrafi chodzić. Ale nie chce nigdzie iść, miał się umyć, żeby szybko zamienić się z Atsushim przy pilnowaniu ogniska.

Otworzył lekko oczy, z zaskoczeniem zauważając, że znalazł się przy ognisku, a jego towarzysz go przytula. Wzrok miał nieco zmartwiony, co zastanowiło Ryunosuke.

 - Co się stało? - zapytał, z zaskoczeniem rejestrując to, jak ciężko poruszał ustami. I nie tylko nimi, wszystkie mięśnie miał jakby zastygłe. Ale na szczęście w końcu czuł ciepło. Dlaczego tak bardzo pragnął znaleźć się w pobliżu czegoś ciepłego? Cichym "Ah" oznajmił, że przypomniał sobie, co zdążyło się parę chwil temu.

 - Nie sądziłem, że lodowata woda zadziała tak na moje ciało. Mogłem podgrzać ja runami, a tak otarłem się o śmierć...

Wyswobodził ręce z ciasnego kokonu, w jakim umieścił go Atsushi i przyciągnął go do siebie. Teraz nie przeszkadzało mu to, że chłopak śmierdział potem, ogniskiem i lasem, chciał się ogrzać, a najlepszy był do tego jego prywatny grzejnik. Westchnął. Od razu lepiej.

 - Martwiłeś się - bardziej oznajmił niż zapytał. - Czemu? Gdyby coś mi się stało, byłbyś wolny. Masz ubrania, mógłbyś w jakimś mieście sprzedać ten mój dodatkowy płaszcz, zatrudnić się gdzieś. A tak musisz podążać ciągle za mną. Nie zrozum mnie źle, doceniam to co zrobiłeś, jestem wdzięczny, bo nie byłem przygotowany na taką sytuację, ale... nie rozumiem dlaczego mnie uratowałeś.

Atsushi:

Patrzył na niego zmartwiony, z całych sił go pocierając. No niech otworzy oczy... Czy prosi o tak wiele? Najmniejszy ruch powieką chociażby... W końcu się tego doczekał, na co odetchnął z ulgą. Będzie żyć.

Na jego pytanie tylko pokręcił głowa, sam przecież nie wiedział co się takiego stało. Tylko się domyślał. Jednak dalej chłopak go martwił. Mówił strasznie cicho, jakby nie miał sił...

 - Śmierć? Czy zimno zagraża smokom? - nie miał pojęcia, czy te stworzenia mają jakieś słabe strony, stąd takie głupie pytanie.

Dał się przytulić, chociaż martwił się, czy takie odsłonięcie się jest dobre dla smoka... Jednak przytulił go mocno. No tak, w końcu jest jego grzejnikiem, jego zadaniem jest go grzać.

 - Hm? Po prostu nie umiałbym cię zostawić - stwierdził bez zastanowienia, kładąc głowę na jego ramieniu - Cały się trząsłeś, byłeś blady, myślałem, że nie żyjesz. Jak mógłbym uciec ze świadomością, że mogłem ci pomóc, a tego nie zrobiłem? Nie umiałbym zostawić nikogo w potrzebie... W końcu pomoc i dbanie o drugą osobę jest ważne. Wiem, że to może być głupie, że zamiast wolności wybrałem ciebie... Ale jakoś nie za specjalnie podoba mi się wizja mieszkania wśród ludzi i pewnie doznawania kolejnych ran. Jeśli ty mnie skrzywdzisz, to od razu pewnie zabijesz, więc to chyba nie jest aż tak zły wybór - uśmiechnął się lekko. - No i chyba nie chciałbyś umrzeć w taki głupi sposób, jeszcze w ciele człowieka, co?

Dłuższą chwilę siedział w ciszy, po prostu grzejąc smoka. Był tak śpiący, że mógłby teraz zasnąć... Ale musiał iść się umyć. Niechętnie puścił smoka i podniósł się.

 - Pójdę się umyć, żeby ci nie śmierdzieć dłużej - uśmiechnął się lekko, chociaż na myśl o wodzie, która teraz, gdy było już naprawdę chłodno była z pewnością lodowata średnio mu się uśmiechała.

Ryunosuke:

 - Oczywiście, że zimno jest zagrożeniem dla smoka - stęknął. Cholera,wszystko go bolało. - Może nas osłabić i to dość mocno, w końcu jesteśmy ognistymi istotami. Jednak nie sadziłem, że może być wręcz śmiertelne, gdy jest się w ludzkiej postaci. Dazai mógł mi o tym powiedzieć...

Na słowa Atsushiego delikatnie się zarumienił. "Zamiast wolności wybrałem ciebie" może i brzmiało tak, jakby Ryunosuke był jakimś oprawcą, ale domyślał się, że chłopak nie powiedział tego w złej wierze, dlatego poczuł przyjemne ciepło gdzieś w sercu. I było to też całkiem rozczulające, że pomimo tego, co spotkało go w sierocińcu, wciąż był w stanie nieść pomoc innym.

Trącił go nosem w szyję (akurat tam sięgnął) i wymruczał bardzo ciche "dziękuje". Zaraz jednak z jego gardła wydobyło się ostrzegawcze warknięcie. Nie chciał, by Atsushi przestał go ogrzewać, ale niestety musiał na to pozwolić. Z trudem podniósł się na drżące nogi i oparł ramieniem o drzewo. Nieco szczelniej zakrył się płaszczem.

 - Za to, że mnie uratowałeś, muszę ci się odwdzięczyć. Wyryję runę na kamieniu. Jak wrzucisz go do wody, to przez kilka czy kilkanaście minut będzie ona ciepła - rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegokolwiek kamienia, który byłby choć z jednej strony na tyle płaski, by dało się na nim cokolwiek napisać. Gdy w końcu go znalazł, sztyletem dokładnie wyrysował kilka krzywych i prostych kresek, zamknął kamień w pięści i chuchnął na nią. Gdy magia przeszła przez jego palce na przedmiot, zrobił się nieco słaby. Zachwiał się.

 - Trzymaj - podał Atsushiemu runę i ciężko usiadł z powrotem na ziemi. Machnął na niego, by już sobie poszedł, a sam się położył. Był zmęczony i śpiący, a także wciąż zziębnięty, jednak wiedział, że przez najbliższy czas nie będzie miał przy sobie grzejnika. Szkoda. Przymknął powieki, chcąc odejść do krainy snów.


Atsushi:


Musiał to zapamiętać. Teraz śnieg im nie groził, jednak dalej było dość zimno. Musi więc uważać, by smok się zbyt nie wychłodził znowu... Mimo wszystko nie chciał go znowu nosić, Ryunosuke był cięższy niż się wydawał. Albo to po prostu Atsushi był większym chuderlakiem niż myślał.

Uśmiechnął się lekko, słysząc to ciche podziękowanie. A więc on umiał okazać wdzięczność? Niesamowite. Nie mógł nic poradzić na to, że zrobiło mu się cieplej na sercu, gdy to usłyszał. To było naprawdę bardzo miłe... W przeciwieństwie do tego warknięcia. Uniósł dłonie w obronnym geście. Nie chciał się ruszać, ale musiał. Dobrze wiedział, że śmierdzi.

 - A-a...! Nie wstawaj, nie trzeba... - jakoś by zniósł tą zimną wodę. Jego nie zabije, co najwyżej dostanie kataru. Jednak smok się uparł, by się odwdzięczyć, nie miał więc nic do gadania. Wziął od niego kamień i pomógł mu usiąść. - Dziękuję... Zaraz do ciebie wrócę.

Poszedł do rzeki i wrzucił kamień do wody. Jeśli miał być szczery to nie bardzo wierzył, że to będzie działać... Jednak mimo wszystko rozebrał się i zaskoczony nie doznał szoku wchodząc do rzeki. Znaczy doznał, ale nie złego. Woda rzeczywiście była ciepła. Nie trwało to długo, bo już po paru minutach zrobiła się zimna, ale przynajmniej zdążył się umyć, więc krótko stał w zimnie.

Już nieśmierdzący i ubrany wrócił do smoka. Widząc, że ten zasnął, przyjrzał mu się. Teraz wyglądał jak człowiek. Taki normalny, zmęczony podróżą człowiek. Usiadł obok niego i spojrzał na ognisko. Powinien co jakiś czas wstawać by je doglądać... Dorzucił więc teraz dość sporo gałęzi i położył się obok smoka. Niepewnie go przytulił, w końcu chłopak raczej ciągle potrzebuje ogrzania prawda? Zamknął oczy, by po chwili przysnąć. Również Atsushi był tym dniem strasznie zmęczony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz