Chuuya:
Czuł, że jego męska duma została właśnie zszargana na drobne kawałeczki. Znaczy, domyślał się, jakie upokorzenie go spotka, gdy przyjmie tę misję, ale nie mógł odmówić. Od dłuższego czasu nie wykonywał żadnych zleceń, a to było - jak to określił Mori - wręcz stworzone dla niego.
Robota była prosta. Wyciągnąć informacje od zboczonego alfonsa jednego z niby zaufanych burdeli Portowej Mafii. Niby - bo istnieją podejrzenia, że właściciele przybytku nie rozliczają się do końca z bossem, a dodatkowe pieniądze przelewają na konto innego gangu, którego częścią zamierzają się stać. Ale pal licho tło fabularne misji. Najgorszy w tym wszystkim był fetysz głównego alfonsa - uroczy faceci w sukienkach. W skrócie, trapy. Chuuya z trudem powstrzymywał się przed rozniesieniem w pyl wszystkiego wokół, gdy przypomniał sobie zadowolony uśmiech szefa i jego słowa, że "na pewno sobie poradzi".
- A żeby to szlag! - klął pod nosem, wkładając na siebie damskie fatałaszki. Jako że wychowała go siostrzyczka Kouyou, to dobrze wiedział jak być kobiecym, jak oczarowywać mężczyzn i jak samym uśmiechem nakłaniać ich do niemożliwego.Faktycznie, wystarczyło kilka spotkań z alfonsem, Tamakim Ootori, aby ten wpadł prosto w sidła rudowłosego mafioza. Już przy drugiej herbacie mężczyzna obiecywał temu drugiemu gwiazdy z nieba, a także zaprosił go jako osobę towarzyszącą na bal charytatywny. Chuuyi niezbyt uśmiechało się paradować w sukience wśród tylu ludzi, ale musiał przełknąć dumę i z wysoko podniesionym czołem myśleć o dobru misji i swoim coraz chudszym portfelu.
Obiecując sobie, że to ostatni raz, kiedy będzie musiał tak się poniżyć, z uroczym uśmiechem przyjął ramię od Ootoriego i razem z nim wkroczył do sali balowej, w jakiej miała odbyć się uroczystość.
Nie sadził jednak, że spotka tam swój najgorszy koszmar.
- Dazai... - mruknął niezadowolony pod nosem na widok byłego partnera, ale zaraz ponownie się uśmiechnął,kiedy alfons pogładził go po dłoni ukrytej w rękawiczce.Wytłumaczył mu, że musi porozmawiać z kilkoma klientami i pozostawił Chuuyę przy stole pełnym jedzenia i picia.
Mężczyzna westchnął. Miał już dość, stopy bolały go od botów na obcasie, a brzuch i plecy od niewygodnego gorsetu, a to dopiero początek. Nie mając na razie zbyt wiele do roboty, sięgnął po kieliszek szampana, ale kiedy już miał się z niego napić, ktoś wpadł na niego, przez co kilka kropel alkoholu znalazło się na białym jak śnieg obrusie. Nieco zaskoczony obejrzał się za siebie. Jakim cudem nie uniknął tego?
- Oh? - wygiął usta w niepewnym uśmiechu widząc przestraszonego chłopca. Niby wciąż wyższego od Chuuyi, ale z twarzy wyglądał na bardzo młodą osobę. - Czy na pewno możesz tutaj być? To przyjęcie dla pełnoletnich.
Atsushi:
Zastanawiał się jak właściwie znalazł się w tym miejscu.
Wszystko zaczęło się od tego, że dwa dni wcześniej przyszła do nich zaniepokojona klientka. A właściwie klient, gdyś był to mężczyzna, który po prostu bardzo przypominał przedstawicielkę płci pięknej. Poinformował on Agencję o rzekomych planach zamachu na jakiegoś alfonsa, który miał zasilić szeregi jakiegoś gangu jednak ich szef zmienił zdanie. Chociaż była to raczej sprawa dla policji to bez bezsprzecznych dowodów nic by nie zrobili.
No i portfele były coraz bardziej puste. Tak więc Dazai na swego partnera do tego zadania wybrał Atsushiego. Potrzebował kogoś delikatnego i spokojnego, a kto się lepiej nada niż kocie?
- Naprawdę mam złe przeczucia...- stwierdził chłopak poprawiając muszkę. Pierwszy raz miał na sobie takie ubrania. Nie miał pojęcia skąd Dazai w tak krótkim czasie znalazł frak dla niego, jednak chyba wolał żyć w nieświadomości. Cenił sobie spokojny sen.
- Będzie dobrze Atsushi, trochę zaufania. Pamiętasz plan?
Chłopak kiwnął głową. W razie problemów miał ochraniać cywili, pomóc w ewakuacji. W najgorszym wypadku pomóc w walce. Najważniejsze to skupienie i trzymanie się razem.
Trzymanie się razem.
Tak...Wszystko szło dobrze, do momentu przekroczenia progu sali balowej. Nim Atsushi się obejrzał został sam, a jego mentor uciekł w towarzystwo kobiet, którym masowo proponował podwójne samobójstwo, przy okazji wpadając w małe kłopoty, gdy podrywał żonę jakiegoś byczka.
Jednak i młodszy z agencji nie miał łatwo. Co chwila ktoś go zaczepiał czy nie jest za młody na bycie na balu, parę razy się legitymował. Jednak najgorsze miało nadejść.
- Pięknie wyglądałabyś w sukni.
To były ostatnie słowa jakich się spodziewał. Z paniką zaczął iść coraz dalej w tłum. Chciał złapać Dazaia i przypomnieć mu po co tu przyszli. Skończyć to zadanie, wrócić do domu i płakać do poduszki. A nie być podrywanym przez jakiegoś obleśnego staruszka.
W pośpiechu nie zauważył, że jest na kursie kolizyjnym z kimś.
- A-Ah, przepraszam panią, naprawdę bardzo przepraszam... - świetnie, tego potrzebował zwracania na siebie uwagi. Spojrzał na kobietę na którą wpadł i poczuł takie dziwne coś w brzuchu i sercu. Jaka ona była piękna... - M-mogę, jestem pełnoletni... - westchnął ciężko. Kolejny raz? Z kieszeni wyciągnął dowód i pokazał jej. - Proszę...Mam nad... - jego słowa zostały przerwane jakimś hałasem. Zerknął w jego kierunku i ze zgrozą zauważył, że Dazaiowi znowu ktoś grozi.
- Dazai! Czemu to akurat ja musiałem przyjść z tym idiotą... Jeszcze raz bardzo panią przepraszam, że na panią wpadłem - spojrzał znów na rudą i ukłonił się lekko. - Przepraszam, muszę iść do mojego przyjaciela.
Czym prędzej pobiegł w kierunku mężczyzny.
Cale szczęście nie licząc tych małych przepychanek nie doszło do żadnego zamachu. Taką pracę mógłby znieść... Jednak cały czas wzrokiem szukał kogoś tłumem, sam nawet nie specjalnie zauważył to, że wypatrywał małej, rudej głowy. Chciałby wiedzieć jak miała na imię...
Chuuya:
W pierwszej chwili zamrugał zdziwiony nie rozumiejąc, co chłopak robił, ale zaraz roześmiał się dźwięcznie, zasłaniając usta dłonią. Czy on naprawdę mu się wylegitymował? Zabawny dzieciak. Znaczy, niby pełnoletni, ale z tą aparycją...
- Nic się nie stało, panie Nakajima - puścił mu oczko, popijając w końcu całkiem dobrego szampana. Ale oczywiście ten w jego barku był o stokroć lepszy.
Aktorstwo miał opanowane do perfekcji, dlatego był pewien, że młody nie zauważy cienia, jaki przebiegł mu przez twarz, gdy usłyszał imię swojego byłego partnera. Niby minęło już kilka lat i powinien jakoś pogodzić się ze zdradą Dazaia,ale jednak w sercu wciąż czuł ból. W końcu od kiedy tylko pamiętał, kochał tego głupiego maniaka samobójstw.
Ale to było kiedyś. Wyzbył się ciepłych uczuć do tego drania i teraz nienawidził go każdym centymetrem swojego ciała. Pomińmy to, że tych centymetrów było niewiele...
Ah, znowu pogrążył się we wspomnieniach, zamiast skupić na misji. Przełknął ostatni łyk alkoholu i kiedy tylko na horyzoncie zauważył Ootoriego, podszedł do niego.
- Nudzę się. Chodźmy na górę - wyszeptał mu do ucha, muskając je wargami. Wiedział, że alfons złapie przynętę, dlatego nawet się nie oglądając, ruszył w kierunku schodów. Chciał już skończyć tę cholerną misję i wrócić do domu, gdzie czekały na niego butelki z wyśmienitym, czerwonym winem.
Niestety, gwiazdy ustawiły się w złej konfiguracji, czarny kot przebiegł mu drogę, albo kiedyś zbił lusterko. Nieważne. Pech, jaki nie składał mu wizyty przez ostatni czas, teraz postanowił go wręcz przytłoczyć.
- Czy mogę prosić do tańca?- zapytał uśmiechnięty Dazai, nagle pojawiając się tuż przed jego nosem. Ale jak to, przecież przed chwilą... Warknął, ale zaraz z niemym pytaniem obejrzał się na cel swojej misji. Ten klasnął z zadowoleniem w dłonie i wykrzyknął, że bardzo chętnie "popatrzy, jak jego anioł tańczy".
Przeklinając wszystkie bóstwa, jakie tylko znał, zgodził się na walc z byłym mafiozem. Całe szczęście, był to ten wiedeński, a nie angielski,którego szczerze nienawidził.
- Przeszkadzasz - syknął, uśmiechając się promiennie. - Nie znalazłeś żadnej desperatki do samobójstwa i musisz mi się wypłakać w ramie?
Podczas obrotów zauważył wcześniej spotkanego chłopaka, Nakajimę Atsushiego, który stal gdzieś z boku, jednocześnie starając się i odepchnąć od siebie namolnego dziadygę, i skopić na ruchach Chuuyi i jego przyjaciela. Rudzielec raz jeszcze puścił mu oczko, wywołując wręcz wybuch rumieńców. Naprawdę ten młodziak był zabawny.
Atsushi:
Westchnął ciężko, gdy kobieta się zaśmiała.
- Pół godziny temu prawie mnie stąd wyrzucili bo nie wierzyli, że jestem pełnoletni... Dlatego wolę się legitymować.
Nie rozumiał czemu się tłumaczy... Przecież jej nie znał.
Naprawdę... Męczyła go umiejętność Dazaia do nagłego znikania. Gdy już niemal go ogarnął, przypomniał po co tu są ten zniknął! Zaraz jednak znalazł go tańczącego z rudą nieznajomą, stanął więc pod ścianą zastanawiając się za jakie grzechy musi się tak męczyć.
Znów próbował odganiać od siebie tamtego starucha, przy okazji obserwując tańczącą parę. Kobieta poruszała się naprawdę pewnie na tych szpilkach, podziwiał ją. Jak kobiety mogą na tym chodzić? A co dopiero tańczyć. I wyglądać tak dobrze. Gdy ruda puściła mu oczko, zarumienił się mocno, na moment tracić gardę... I nim zauważył sam tańczył z tym dziadem, który próbował się do niego dobrać.
- Skąd, dalej szukam. A ty jesteś naprawdę piękną damą, więc czy nie zechciałabyś zrobić tego ze mną...? - Dazai nie mógł powstrzymać śmiechu. - Tak strasznie nie znosiłeś kiecek, czemu się na to zgodziłeś? Może to nowy fetysz? - zerknął na swojego podopiecznego, który z miną jakby miał się zaraz rozpłakać tańczył niedaleko. - Chyba będę miał dzisiaj traumę do wyleczenia... Biedne dziecko, musi się tyle nauczyć... Poznałeś już Atsushiego? Rozkoszne maleństwo.
W końcu jednak bal zaczął dobiegać końca, detektywi nie znaleźli dowodów na planowanie zamachu na alfonsa, tak więc ich zadanie było wykonane. Gdy szykowali się do wyjścia, Atsushi zauważył, jak tajemniczej rudej kobiecie spada z ręki bransoletka. Szybko ją podniósł i podbiegł do niej.
- Przepraszam! Spadła pani, szkoda, gdyby się zgubiła... - podał jej zgubę, nieco zawstydzony. - M-miło było panią poz...
- A~tsu~shi~ - nie zdążył dokończyć gdyż zaraz uwiesił się na nim Dazai. - Żadna z tych pięknych pań nie chciała popełnić ze mną podwójnego samobójstwa, wyobrażasz to sobie? Chodźmy się napić.
- Nie, dziękuję. Nie dziwię im się, nikt normalny by się nie zgodził - mruknął odwracając wzrok.
- Ah, jakiś ty okrutny, twoje słowa ranią moje delikatne serce, niemal się wykrwawiam! - zaraz jednak przestał odgrywać dramat i uśmiechnął się do rudej. Niby miło, ale jednak wrednie. - Naprawdę pięknie pani wygląda. Na pewno pani obraz utknie w mej pamięci na długo... Chodźmy Atsushi - pociągnął chłopaka za sobą, nie czekając na jego zgodę. A on chciał spytać nieznajomą o imię... Chociaż może nawet lepiej, pewnie by się tylko wygłupił.
Chuuya:
Całą silą woli powstrzymywał się od tego, aby nie walnąć Dazaia prosto w ten jego wyszczekany ryj. I poprawić dodatkowo kopem w krocze. Ale to było naprawdę trudne, dlatego przy wolniejszej partii przymknął oczy i odetchnął głęboko, uspokajając się.
- Jeszcze jedno słowo o moim ubiorze, a wbije ci te cholerne obcasy w gardło - tylko ten maniak samobójstw mógł sprawić, że tracił gardę i wykrzywiał się w nieco upiorny grymas. Na szczęście wystarczył moment, aby ponownie na jego twarzy rozkwitł uwodzicielski uśmiech.
Przez myśli przepłynęły mu wspomnienia o misjach, jakie wykonywał wraz z byłym mafiozem. Przy niektórych także musiał przebierać się za kobietę, ale był wtedy przy ukochanym,który miedzy sprośne żarciki wkładał kwieciste komplementy,dlatego Chuuya za każdym razem z pewnego rodzaju dumą i radością nosił jakiekolwiek piękne sukienki czy spódnice. Byleby znowu otrzymać pochwale od niego...
Uh, znowu poczuł ból w sercu. A tak dobrze szlo mu zapominanie.
Spojrzał w bok na tańczącego Atsushiego. Mimo tego, że robił to nad wyraz niechętnie, to chłopak miał dość płynne ruchy, jednak brakowało im elegancji i stanowczości. A możne to przez tego ohydnego zboczeńca i jego rąk nie tam gdzie trzeba.
- Wpadliśmy na siebie chwilę temu - przyznał. - Uwierzysz w to, że niemal od razu mi się wylegitymował? Skąd ty go wytrzasnąłeś? - krotko parsknął śmiechem, ale przypomniał sobie, że przecież nienawidził Dazaia, dlatego zaraz nieco wnerwiony i jednocześnie zawstydzony odwrócił wzrok.
Po udanym tańcu od razu odszedł do Ootoriego i ze zmęczonym, ale także przeuroczym uśmiechem uwiesił mu się na ramieniu. Miał dość tego przyjęcia; mimo że był na nim tak krotko, to zdążył znienawidzić takich balów do cna. I jeszcze te przeklęte buty. Gdyby nie to, że za ich cenę mógłby wyżywić kilka chińskich wiosek, to spaliłby je przy najbliższej okazji. Albo po prostu rozwalił za pomocą swojej umiejętności, to by było szybsze.
Z takimi myślami udawał, że słucha tego, co mówił do niego alfons i powoli kierował się do wyjścia. Wiedział, że będzie musiał iść teraz z tym mężczyzna do jego domu i jakoś pomiędzy jednym pocałunkiem a drugim wyciągnąć informacje o znikających pieniądzach z konta burdelu. Nie powinien wykonywać takich pierdołowatych zadań, był przecież hersztem Portowej Mafii! Stoczył się, naprawdę...
Nieco zaskoczony odwrócił się, gdy usłyszał głos Nakajimy. Bransoletka? A, no tak, zakładał jakąś, którą znalazł w starej szkatułce, w której trzymał rzeczy używane przy dawnych misjach z Dazaiem. Chyba tylko z przyzwyczajenia założył ją dzisiaj.
- Bardzo ci dziękuje, Nakajima - uśmiechnął się z wdzięcznością. Niby ta błyskotka nie była dla niego specjalnie ważna, ale wciąż...
Chociaż zaraz. Wpadł na głupi pomysł. W czasie, gdy maniak samobójstw rozmawiał ze swoim kolega, a Ootori również był zajęty jednym ze swoich klientów, szybkim ruchem wyciągnął z kopertówki pisak, wizytówkę jakiegoś biznesmena spotkanego jakiś czas temu na ulicy, zamazał na niej jego imię i napisał zgrabnie Dziękuje za rozbawienie mnie tego wieczora :). Zwinął kartonik w rulon, obwiązał go bransoletka i niepostrzeżenie wsunął do kieszeni spodni młodszego chłopaka.
Dobra, ok, to jednak było naprawdę głupie, ale nie miał już jak tego cofnąć. Uśmiechnął się tylko sztucznie do mężczyzn stojących przed nim i udawał niewiniątko.
- Co ty na to, abyś wyświadczył światu przysługę i rzucił się z dachu wieżowca? - zapytał słodko byłego partnera.
Na szczęście udało mu się przez resztę wieczoru dokończyć misje. Pojechał razem z Ootorim do willi alfonsa, gdzie rudzielec bardzo szybko go upił i wyciągnął wszystkie informacje,jakie były mu potrzebne. Za pomocą umiejętności przeniósł niekontaktującego mężczyznę do łózka, a sam udał się do swojego apartamentu. Niby mógłby zadzwonić po taksówkę, ale nawet z obtartymi stopami wolał nawdychać się świeżego powietrza podczas spaceru do domu. Znaczy, "świeżego", bo Jokohama do najczystszych miast nie należała.
Atsushi:
Słysząc, że chłopak się legitymował zaśmiał się głośno.
- Przynajmniej nie muszę go przedstawiać. To nowy nabytek Agencji. Słyszałeś o białym tygrysołaku? To właśnie ten dzieciak, bez nas już dawno pewnie by nie żył. Próbuję nauczyć go żyć w społeczeństwie... - zerknął na dziada, który trzymał ręce stanowczo inaczej niż powinno się to robić przy walcu. - A raczej przyglądam się, jak się uczy.
- Ale samemu to nudnooo. Dobrze wiesz, że mam swoje standardy co do samobójstw - mruknął brunet, a Atsushi zaczął się zastanawiać co ich łączy.
Ostatecznie skończyli w barze, gdzie Atsushiemu nie chcieli sprzedać alkoholu nawet za dowodem, tak więc skończył popijając soczek. Wyjątkowo Dazai pozwolił sobie wypić więcej, tak więc na barki młodszego chłopaka spadł obowiązek odstawienia mentora do domu.
- Kunikida, tylko nie krzycz na niego za bardzo... - poprosił okularnika, gdy już udało mu się donieść Dazaia do mieszkania jego i blondyna. Młodszego z chłopaków nadal zastanawiało, jak ta para się ze sobą połączyła. To były totalne przeciwieństwa, a Doppo wiele razy skarżył się na migrenę spowodowaną głupotą partnera.
- Nie będę krzyczał, tylko wytłumaczę mu jak skrajnie głupi i nieodpowiedzialny jest. Miał dziecko pod opieką, a poszedł się nachlać. Idiota - zerknął na śpiącego na ziemi mężczyznę i westchnął ciężko, znów patrząc na dzieciaka. - Dasz radę sam wrócić do domu, czy wezwać ci taksówkę?
- Jestem pełnoletni... - przypomniał. Ile razy jeszcze zostanie nazwany dzieciakiem tego dnia? - Dam radę, przejdę się. Dobrej nocy.
Noc była doprawdy wspaniała. Ciemne niebo, na którym wisiał księżyc przypominający chłopakowi, że następnej nocy jest pełnia. Westchnął ciężko, opuszczając głowę, nie był wstanie długo patrzeć w górę. Mimo iż dzięki mocy Fukuzawy był w stanie kontrolować swoją moc, to dalej w czasie pełni zmieniał się w tygrysa. Nie znosił tego, dlaczego nie mógł mieć spokojniejszej mocy? Nawet nie lubił się bić.Wszedł z jedną z uliczek, o tej porze nikogo nie było, wszyscy spali, dlatego wyraźnie usłyszał żałosne miauczenie. Rozejrzał się po pobliskich drzewach, aż wypatrzył małą rudą kulkę uczepioną gałęzi.
- Już ci pomagam, już - mógłby doskoczyć do niego gdyby użył umiejętności, ale frak był prezentem, tak więc musiał o niego dbać. Wspiął się więc na drzewo i chwycił kociaka, nie przewidział jednak, że jest za ciężki i gałąź pod nim zerwała się z trzaskiem. Chłopak wylądował na ziemi z jękiem, a kociak korzystając z okazji uciekł gdzieś w ciemność.A niby koty spadają na cztery łapy...
Chuuya:
Aż mu się oczy zaświeciły. Tygrysołak? Ten, za którego Gildia wyznaczyła tak niemożliwie wielką nagrodę? Mógłby go zaciągnąć w jakieś ustronne miejsce i porwać, ale przypomniał sobie, że akurat Akutagawa zgłosił się do tego, aby go schwytać. Po co miałby mu zabierać całą zabawę? Niech się młody wyszaleje.
W drodze powrotnej do domu wstąpił do pobliskiego sklepu całodobowego i ku zaskoczeniu kasjera, kupił sobie paczkę ciastek. W końcu o tej godzinie ludzie zazwyczaj kupowali procenty, a nie słodycze, ale po poluzowaniu wcześniej gorsetu poczuł, jak bardzo głodny był. Cały wieczór przeżył na kieliszku szampana i szklance whisky, jaką wysączył u Ootoriego. Lekko kręciło mu się w głowie, ale wciąż udawało mu się iść prosto. Na szczęście ściągnął już niewygodne szpilki i miał je przewieszone przez torebkę, więc pewniej stawiał kroki.
Wgryzając się w herbatnika z czekolada, ruszył w dol ulicy. Miał nieco podarte rajstopy, rozmazany makijaż, potargane włosy i ogólnie wyglądał jak dziwka na wygnaniu, ale i tak był już po balu, tak więc za bardzo nie przejmował się swoją aparycją.
Podskoczył zlękniony, kiedy ciszę nocy rozdarł głośny, nieprzyjemny dźwięk. Ktoś się z kimś bije? Niby to nie jego sprawa, ale wciąż nie był śpiący, dlatego aby zabić jakoś czas, poszedł w kierunku hałasu. Ku jego zaskoczeniu, spotkał Nakajimę.
- Nic ci nie jest? - spytał, wyciągając do niego rękę. - Jest dość późno, czemu nie jesteś w domu? I gdzie zgubiłeś tego skur- znaczy, Dazaia?
Jako że wciąż był w kobiecych ciuchach, cały czas grał swoją rolę uroczej, uprzejmej nieznajomej. Chyba że były mafiozo opowiedział mu o rudzielcu, ale znając go, raczej tego nie zrobił, bo wolał z boku obserwować rozwój sytuacji.
- Widziałam, że też tańczyłeś walca. Dobrze ci szło, chociaż w duchu liczyłam na to, że w końcu trzaśniesz tamtego zboczeńca w twarz - roześmiał się na samo wyobrażenie sobie tego. Bo gdyby Nakajima narobił zamieszania, to szybciej uwolniłby się od przymusu tańczenia z Dazaiem.
Zaproponował chłopakowi ciasteczko, wpatrując się w jego młoda twarz. W świetle ulicznej latarni jego skora miała jednocześnie kolor biały i matowy, a dość długie rzęsy rzucały cień na okrągłe, zarumienione policzki. Oczy miały niezwykłą barwę - żółtą i fioletową. Pierwszy raz widział tak zaskakujące połączenie, dlatego zaciekawiony zbliżył się o krok do onieśmielonego chłopaka, w pierwszej chwili myśląc, że to soczewki kontaktowe. A jednak nie. Podobały mu się te oczy, naprawdę, choć wcześniej nie zwrócił na nie uwagi. Pewnie był zbyt zajęty misja.
Zauważył, że na dłoni chłopaka było dość paskudne obtarcie. Krwawiło i było pełne ziemi. Skrzywił się i czym prędzej wyciągnął chusteczkę leząca obok pistoletu z kopertówki. Wciąż nie wiedział, jakim cudem do czegoś tak małego zmieścił broń, paczkę chusteczek, komórkę i portfel. Magia kobiecych torebek.
- Powinieneś szybko to opatrzyć, bo zostanie ci brzydka blizna - powiedział powoli, delikatnie oczyszczając ranę z brudu.
Atsushi:
Leżał chwilę na ziemi zastanawiając się co jeszcze pójdzie tej nocy nie tak. Najpierw obrzydliwy stary dziad, pijany Dazai i teraz to. Super...
- Hm? - zaskoczony podniósł wzrok i zauważył tamtą kobietę z balu, przyjął jej pomoc. - Chyba nic, dziękuję... Ah, Dazai się upił i musiałem odstawić go do domu. Pewnie dostanie mu się od jego partnera z samego rana... No i jestem w drodze do domu. Idę trochę na około, ale noc to fantastyczna pora na spacer. A pani czemu tu jest? Przecież szła pani do domu ze swoim partnerem, czyż nie?
Przyjrzał się jej. Wyglądała na naprawdę zmęczoną...
- Wszystko dobrze proszę pani? Nie wygląda pani na zbyt szczęśliwą...
Z ochotą poczęstował się herbatniczkiem. Uwielbiał je, a do tego cały dzień był tak spięty misją i wygłupami Dazaia, że nie był wstanie nic zjeść. Na wspomnienie o tańcu skrzywił się.
- Przed balem pierwszy raz mnie uczyli jak tańczyć... Miło mi więc, że się podobało. A tamten dziad... - aż przeszedł go dreszcz obrzydzenia. Pierwszy raz ktoś go dotykał w taki sposób i chyba nie chciał by to się kiedykolwiek powtórzyło. - Mimo wszystko to był starszy człowiek, nie mogłem go uderzyć - był dobrym dzieckiem. Pomagał staruszkom przejść przez jezdnię, ściągał koty z drzew... Kiedyś odbije mu się to czkawką.
Odwrócił zawstydzony wzrok, gdy kobieta się zbliżyła. Czy miał coś na twarzy, że tak się mu przypatruje? Chociaż musiał przyznać, że dzięki temu sam miał możliwość przyjrzenia się jej. Miała dość delikatną twarz, którą zdobiły duże, niebieskie oczy, w których tygrysołak mógłby utonąć.
- Hm..? Ah, nawet nie zauważyłem... - uśmiechnął się lekko. - Dziękuję, że się pani martwi, ale nie zostanie mi blizna. Nie po takim czymś. - I nie tak blisko pełni, teraz nawet gdyby pocięli mu plecy nożem, to nie zostałby nawet mały ślad. Jego regeneracja była teraz o wiele silniejsza. Skrzywił się lekko, gdy kobieta nieco mocniej przetarła ranę, jednak oczyściła ją na tyle, na ile mogła.
- Może w ramach wdzięczności odprowadzę panią do domu? To niebezpieczne, by kobieta sama chodziła nocą.
Tak więc jego nocna wędrówka przeciągnęła się jeszcze bardziej... Aż w pewnym momencie zorientował się, że nie jest aż tak daleko od domu jak myślał. Zerknął na księżyc nieco smutno. Gdyby tylko ta wielka kula mogła zniknąć i nie straszyć go więcej.
Gdy już się żegnał z kobietą przypomniał sobie o czymś.
- A, jak pani się tak właściwie nazywa? - spytał w końcu. Przecież cały czas po prostu mówił do niej "pani", a chciałby wiedzieć z kim rozmawiał.
Chuuya:
Przez moment zamarł, gdy usłyszał słowo "partner". No tak, przecież Dazai był stworzony, aby działać z kimś w parze. Musiał dyrygować innym człowiekiem. Bo nie chodziło o takiego... partnera życiowego, prawda? Ale skoro ma mu się dostać od tego całego partnera z samego rana, to w takim razie czy znaczyło to, że mieszkali razem? Aż go przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Do niego Dazai nigdy się nie wprowadził, zawsze wpadał tylko na kilka nocy i zaraz znikał.
Co takiego sprawiło, że zakochał się w takim dupku i manipulatorze? Mimo tej całej nienawiści, jaka teraz czuł do byłego mafioza, to wciąż bolało go to, kiedy uświadamiał sobie, że dla mężczyzny był jedynie zabawką.
Szybko upomniał się w myślach, aby wziął się w garść i w ciągu sekundy na jego twarzy ponownie rozkwitł uprzejmy uśmiech.
- Towarzyszyłam mu tylko w dzisiejszy wieczór. Jego narzeczona nagle zachorowała, dlatego zajęłam jej miejsce, aby zaproszenie się nie zmarnowało - gładko skłamał. - Miałam odprowadzić go prosto do domu po zakończeniu balu, dlatego teraz muszę sama wracać do siebie - westchnął teatralnie.
Pokręcił tylko głową na jego sugestie, że wygląda nieszczęśliwie. W sumie dawno nie odczuwał takiej prawdziwej radości, jak już to szczątkowe zadowolenie. Nawet ukochane wino od miesięcy nie przyniosło mu upragnionego ukojenia.
Chcąc nieco bardziej zawstydzić chłopaka, po skończonej pseudo pierwszej pomocy, pochylił się nad jego zraniona dłonią i musnął jej wierzch ustami.
- Pain, pain, go away - wyszeptał z uwodzicielskim uśmiechem dziecinne zaklęcie na odegnanie bólu.
Zgodził się na propozycję odprowadzenia go, wewnętrznie dusząc się ze śmiechu. Tak, nocą jest niebezpiecznie. Przez Portową Mafię, której był częścią.
Przez cala drogę do domu trzymał Nakajimę pod ramieniem. Jednocześnie dlatego, bo chciał nieco ogrzać choć kawałek ciała, ale i dlatego, bo coraz bardziej kręciło mu się w głowie, dlatego wolał mieć jakieś oparcie.
Szli w ciszy, która ani trochę nie wydawała mu się niezręczna. Przyjemnie było tak spacerować, rozglądając się na boki na mijane bloki i sklepy. Kilka razy musieli przejść na druga stronę ulicy, bo byli na trasie pijanej grupki licealistów, wciąż w nieco pogniecionych mundurkach.
Stanęli w końcu przed apartamentowcem Chuuyi i mężczyzna już chciał odejść, ale zatrzymało go w miejscu to pytanie. Zastanowił się. Pewnie to nie było ich ostatnie spotkanie, w końcu Portowa Mafia chce zacisnąć na tygrysołaku swoje szpony. Ale wtedy już zobaczą się, kiedy rudzielec będzie w końcu w swoich normalnych ubraniach. Dlatego chciał, aby do tego czasu Nakajima zapamiętał go jako piękną nieznajomą, to było zabawniejsze.
- Ta~je~mni~ca - uśmiechnął się i przykładając palec wskazujący do jego ust, znowu puścił chłopakowi oczko. - Jeszcze kiedyś się spotkamy, Nakajima Atsushi. Dziękuję za dzisiaj, bywaj. A, ciasteczka są dla ciebie. Smacznego.
I zniknął za oszklonymi drzwiami. Portier nie dal po sobie poznać, że dziwi go wygląd Chuuyi, przywitał się z nim jak za każdym razem i wezwał windę. Mafiozo z westchnieniem ulgi wszedł do penthouse'a i ściągając już w korytarzu damskie ciuchy, dotarł do pokoju. Wręcz rzucił się na ogromne łózko i po kilku sekundach zasnął głęboko, nie kwapiąc się nawet zmyciem z siebie makijażu. Jutro to zrobi...
Atsushi:
Pokiwał lekko głową. Czyli była wolna? Zaraz, czemu w ogóle o tym pomyślał?
- To niegrzeczne z jego strony, że nie odprowadził swojej towarzyszki...
Chyba nigdy nie był tak zawstydzony jak w momencie gdy kobieta się tak do niego uśmiechnęła. Czy ona z nim flirtowała? Co to było za dziwne uczucie, które ogarniało jego serce? Musiał koniecznie pogadać o tym z Dazaiem...
Tajemnica? Czyli nic się nie dowie? Musiał przyznać, że był zawiedziony co też można było wyczytać z jego twarzy.
- Dobrej nocy, dziękuję za ciastka - uśmiechnął się lekko.
Gdy dama zniknęła za drzwiami, nie pozostało mu nic innego jak podreptanie do siebie. Nie mieszkał w agencyjnym akademiku, gdyż przeszkadzał innym hałasem gdy przemieniał się w tygrysa, wynajmował więc małe mieszkanko, na którego opłacenie szły prawie wszystkie jego pieniądze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz