Chuuya:
A spało mu się naprawdę dobrze. Rankiem wybudził się całkowicie wypoczęty, ale nieco też zagubiony. Bo kiedy spojrzał w górę i zobaczył śpiąca twarz Atsushiego, to zastanawiał się przez dłuższa chwile, kiedy zdążyli zajść tak daleko ze swoją znajomością, że teraz wylądowali razem w łózku. Dopiero po kilku sekundach zauważył, że nie byli w żadnym pokoju, tylko w hangarze i leżeli na nieco drapiącym kocu. Znaczy, detektyw leżał, a Chuuya wtulał się w niego niczym koala czy mała małpka. Zawstydzony, poluzował uścisk, ale jednak się nie odsunął, a zamiast tego wpatrzył w spokojną twarz chłopaka, układając wygodnie na jego unoszącym się w rytm oddechów torsie.
- Całkiem przystojny jesteś - powiedział, choć zdawał sobie sprawę, że Atsushi go nie słucha.
Po chwilowym wahaniu wyciągnął dłoń i pogładził go po policzku, ale nie spodziewał się, że w tym momencie chłopak otworzy oczy. Rumieniąc się po same czubki uszu, odskoczył od niego na drugi koniec koca.
- M-miałeś tam mrówkę! Nie macałem cię czy coś! - szybko się usprawiedliwił kolejnym kłamstwem.
Atsushi:
Gdy noc ustąpiła miejsca dniu, zmienił się znowu w człowieka. Jakoś... ciężko mu się spało. Jakby coś go przygniatało, jednak spał dalej. No przynajmniej do momentu jak to co na nim leżało nie zaczęło się ruszać. Uchylił oczy zaspany.
- Hm...? - spojrzał na niego niezbyt kontaktując. Zatrząsł się lekko, gdy mężczyzna się odsunął chłopakowi zrobiło się zimno. Usiadł przecierając oczy niczym dziecko, po czym objął się rękoma. Ten hangar był do niczego. Mały i zimny. Musi poszukać jakiegoś nowego miejsca albo wrócić do ciśnięcia się w mieszkaniu. - Dzień dobry Chuuya... - uśmiechnął się zaspany, zaraz zasłaniając usta, by ziewnąć. - Jak się spało?
Wstał i przeciągnął się. W taki spokojny sposób to on się może zmieniać nawet i codziennie.
- Dziękuję, że siedziałeś tu ze mną, chociaż nie musiałeś. To naprawdę miła odmiana. Ale muszę poszukać innego miejsca... Ten hangar się sypie - zerknął na okno, które wypadło nocą. - Czemu rano jest tak zimno? - stęknął sięgając do torby skąd wyciągnął wodę. Powinien nosić ze sobą jakąś bluzę czy coś... Mimo wszystko poranki były chłodne.
W końcu jednak wyszli z hangaru i chłopak pogłaskał się po brzuchu, z którego dobiegło głośne burczenie. Czas na śniadanie... Ale czy on w ogóle ma jakieś składniki w domu? Wątpił w to. Pieniędzy też za bardzo nie ma... Czyli pozostają mu kanapki z chlebem posmarowane nożem. Idealnie zbilansowany posiłek dla młodego organizmu.
- Nie będę ci już zawracać głowy, pewnie jesteś zajęty... Ah, m-może wymieńmy się numerami? W-właściwie nie wiem po co, przepraszam, taki głupi pomysł... - zawstydzony odwrócił wzrok. Jeśli się wymienią numerami to będzie znaczyło, że chcą ciągnąć tą znajomość. Że rzeczywiście któryś zaprosi drugiego na randkę... Ale nie powinien się mu narzucać. To wszystko z głodu. Nagle zaburczało mu tak głośno, że spłonął rumieńcem. Rudy na pewno to słyszał. Uh, zawsze po przemianie był głodny, nic nie mógł na to poradzić.
- J-ja już pójdę...
Chuuya:
Mruknął pod nosem powitanie, starając się uspokoić, ale kiedy chłopak się przeciągnął, otworzył szeroko oczy. W nocy jego koszula musiała wysunąć się ze spodni i teraz, kiedy Atsushi unosił ręce, podwinęła się i ukazała opalony brzuch z delikatnie zaznaczonymi mięśniami. Szybko odwrócił wzrok. Cholera, to było aż nazbyt kuszące.
- Nie musisz dziękować, zrobiłem to, bo chciałem - stwierdził, składając koc i pakując go do plecaka razem z kieliszkami i butelką po winie. Nie będzie przecież śmiecił.
Rześki powiew wiatru zadziałał na niego lepiej niż czarna kawa, jaką zazwyczaj pił co rano. Zatrząsł się i poprawił kapelusz. Cholera, co za pogoda...
Na jego propozycję uniósł zdziwiony brew. Czemu aż tak panikował? Przecież go nie zje... jeszcze. Uśmiechnął się i pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Dawaj telefon - kiedy chłopak wykonał polecenie, po prostu wpisał swój numer i puścił sygnał, by również móc zapisać Nakajimę. Nie mógł się powstrzymać i podpisał go jako "Kociak".
Na to głośne burczenie w brzuchu towarzysza roześmiał się, ale zaraz zamilkł, bo jego żołądek również napomniał się o posiłek. Policzki Chuuyi zrobiły się tak samo rumiane jak te Atsushiego.
- Skoro ja jestem głodny i ty jesteś głodny, to może pójdziemy razem gdzieś na śniadanie? - spytał nonszalancko, starając się nie myśleć o tym, że w sumie mogłaby być to ta wspomniana wczorajszego wieczoru randka.
Nie czekając nawet na odpowiedź chłopaka, po prostu chwycił go za nadgarstek i pociągnął za sobą do najbliższej kawiarni, w której serwowano zestawy śniadaniowe. Na szczęście szybko takową znalazł,dlatego czym prędzej wepchnął do środka tygrysołaka i zaraz wszedł za nim. Zapach pysznych naleśników był wyczuwalny jeszcze zanim tam weszli, ale gdy tylko otworzyli drzwi, słodkie aromaty wręcz ich zbombardowały.
Brzuch Chuuyi kolejny raz przypomniał o swoim istnieniu.
- Bogom niech będą dzięki za człowieka, który wymyślił naleśniki - westchnął, opadając na najbliższe krzesło. Uśmiechnął się do Atsushiego zachęcająco, wskazując na kartę dań. - Wybierz coś sobie, ja stawiam. I nie zwracaj uwagi na ceny, ok? Uznaj to za podziękowanie za to, że mogłem spać na tak wygodnej podu-
- Pan Nakahara!?
Herszt przerwał w pól słowa, zamierając w bezruchu. Nie mogąc uwierzyć w to, jak wielkiego miał pecha, obrócił się powoli w kierunku mężczyzny, który go zawołał. Przełknął ślinę i starając się robić dobrą minę do złej gry, przywołał na usta sztuczny i pewny siebie uśmieszek.
- Cześć, Tachihara - było dobrze, głos mu nie zadrżał. - Co u ciebie słychać?
- Czy to jest Nakajima Atsushi!? - mężczyzna z plastrem na nosie wskazał oskarżycielsko palcem na tygrysołaka. - Przecież to nasz cel!
- Ależ oczywiście, bądź jeszcze głośniejszy, niech całe miasto się dowie - rzucił z przekąsem, wskazując głową na resztę ludzi w kawiarni. Dziękował w duchu wszystkim nadnaturalnym siłom za to, że mieszkał w Japonii, a na szczęście Japończycy nie lubili wtrącać się w nie swoje sprawy i wszelkie problemy niedotyczące bezpośrednio nich samych woleli ignorować. Ale zawsze lepiej dmuchać na zimne.
- Bardzo pana przepraszam, ale to dla mnie zbyt... Rozumiem! - Tachihara chwycił dłonie swojego przełożonego i zrobił bardzo poważną minę. - Obiecuję, że nie wydam pańskiego sekretnego romansu, panie Nakahara.
Fan kapeluszy zamrugał szybko, starając się przetworzyć informacje. Jego sekretny... co? Kolejny raz tego dnia jego policzki oblała soczysta czerwień. Bo naprawdę, jakim cudem to była pierwsza rzecz, o jakiej pomyślał jego znajomy z pracy!?
Atsushi:
- Wiem, mimo to i tak dziękuję - uśmiechnął się lekko. Kto wie jakby wyglądała ta noc, gdyby rudy nie był obok i nie upił tygrysa?
Dalej zawstydzony podał mężczyźnie telefon, a gdy otrzymał go z powrotem na moment się zaciął.
- Przepraszam, ale... Jakimi znakami pisze się twoje imię? - naprawdę nie miał pojęcia, czasem żałował, że imiona w tym kraju pisze się znakami, które mają swoje znaczenia. Gdy jednak Chuuya powiedział mu jakie znaki składają się na jego imię, chłopak uśmiechnął się lekko. - Dość łatwe do zapamiętania i... W sumie ci to pasuje - zaśmiał się cicho, zaraz jednak przeprosił go za to. - Moje imię piszę się na "łagodny " i "miły", mało męskie imię czyż nie? - podrapał się po karku.
Nawet nie zdążył czegoś powiedzieć, tylko został po prostu pociągnięty przez mafioza. Czy to była ta randka o której mówił wcześniej...? Nie, nie, na pewno nie. To przecież tylko śniadanie... Tylko czy on miał jakieś pieniądze? Może coś na karcie... Tyle co na butelkę wody... Chciał zaprotestować, ale rudy nie bardzo chciał go słuchać.
Westchnął cicho, czując piękny zapach naleśników. Był tak okropnie głodny... Usiadł i sięgnął po kartę, i już miał powiedzieć, że odda mu pieniądze za posiłek, gdy nagle przy ich stoliku stanął jakiś rudy mężczyzna. Nie wyglądał zbyt przyjaźnie... Cel? Atsushi spiął się, a więc mężczyzna też jest z mafii? Czy powinien uciekać? Zaraz jednak został totalnie zbity z tropu. Romans? Chłopak nie miał pojęcia o co mu chodziło. Gdy drugi z mafiozów sobie poszedł zerknął na Chuuyę.
- Em... W-wszystko dobrze? Jesteś cały czerwony...
Ostatecznie jednak zjedli to śniadanie. Czy jest coś lepszego od naleśników z dżemem truskawkowym i zielona herbata? Chyba nie. Oczywiście, chłopak wybrał najtańsze śniadanie jakie tylko mógł.
- Oddam ci za te naleśniki przy najbliższej okazji - naprawdę czuł się głupio, że znowu ktoś go karmił. - I... I nie będziesz mieć problemów, bo cię ktoś ze mną zobaczył? - znów bardziej martwił się o kogoś niż o siebie.
Gdy wyszli na zewnątrz odetchnął głęboko. Z chęcią by poszedł teraz spać... Jednak spojrzał w niebo i zaraz ta chęć zniknęła.
- Chyba będzie burza... - stwierdził cicho, kuląc się nieco. Nie znosił burzy, z resztą tak samo jak innych głośnych, nagłych rzeczy. Miał za dobry słuch. - P-pójdę do domu, jeszcze raz bardzo ci dziękuję.
Chuuya:
Cały czas wpatrywał się z niedowierzaniem w kolegę. On... on mówił zupełnie serio, nie żartował z tym "romansem". To Chuuya już nawet nie mógł wyjść ze znajomym na miasto, musiał to być od razu jego kochanek? Znaczy, nie żeby uważał tygrysołaka za złą partię, wręcz przeciwnie - chłopak był naprawdę przystojny i rudzielec czuł się przy nim niesamowicie dobrze i spokojnie, ale to nie zmieniało faktu, że młody był pracownikiem Agencji Detektywistycznej, a to skreślało go na starcie.
Totalnie go skreślało.
Na sto procent.
Chyba...
- Panie Nakahara?
- Możesz nas po prostu zostawić w spokoju? - poprosił wciąż zarumieniony po czubki uszu.
Tachihara ukłonił się swojemu przełożonemu, rzucił czujne spojrzenie Atsushiemu i odszedł do swojego stolika. Chuuya był pewien, że w pracy nie będzie miał życia, jeśli drugiemu rudzielcowi wymsknie się, że ma "romans". Naprawdę, jak wielkiego pecha można mieć?
- Nie jestem czerwony, spadaj - tylko na tyle było go stać, wciąż był nieco zaspany.
Zamówił w końcu naleśniki z Nutellą, bananami i bitą śmietaną, a do tego waniliowego shake'a. Jakoś tak miał ochotę osłodzić sobie dzisiejszy dzień.
- Mówiłem, żebyś nie przejmował się pieniędzmi, a ty i tak zamówiłeś najtańszy zestaw. Jesteś zbyt dobrze wychowany i skromny, wiesz? - westchnął i nie mógł się powstrzymać przed pogłaskaniem siedzącego obok chłopaka. Naprawdę podobały mu się te jego głupio obcięte włosy. - Mogę mieć kłopoty, fakt, ale jakoś z nich wyjdę. Jak zawsze.
Chciał jeszcze coś dodać, może coś w stylu, że za bardzo polubił jego towarzystwo, aby z niego zrezygnować, ale po głębszym przemyśleniu tego uznał, że to by było zbyt zawstydzające i zamiast tego wepchnął w siebie ostatni kęs naleśnika.
Po zapłaceniu i zostawieniu dość dużego napiwku, wyszedł za Atsushim i mocno się przeciągnął. Czul się zrelaksowany jak jeszcze nigdy i znowu zawdzięczał to temu detektywowi. Naprawdę powinien się częściej z nim spotykać, to go uspokajało i poprawiało nastrój.
- Jaka burza, nie przesadzaj, w prognozie zapowiadali słońce - machnął nonszalancko ręka i pociągnął mocno shake'a ze słomki, którego nie zdążył dopić podczas ich wspólnego śniadania.
Zaraz jednak pożałował swoich słów, kiedy w oka mgnieniu niebo zasnuły geste, niemal czarne chmury i do uszu mafioza dobiegły pierwsze grzmoty.
Podskoczył, wypuścił kubeczek z lodami na ziemię i szybko chwycił Atsushiego za rękaw.
Nie bał się burzy, skąd. Po prostu nienawidził tych błysków i głośnych błyskawic, przez które nie mógł opanować kołatania serca i rozszerzonych źrenic. Dlatego zawsze śledził prognozy pogody - by nikt z jego ludzi nie musiał oglądać go w takim stanie. Ale ktoś taki jak Atsushi go nie wyśmieje, tego był pewien.
- W sumie - zaczął cicho, z uporem wpatrując się w krawat chłopaka, bo nie był w stanie skrzyżować z nim spojrzeń - możemy pójść do tego, którego dom jest bliżej, co?
Dobrze wiedział, że wyglądał teraz żałośnie i bezczelnie wpraszał się do czterech ścian detektywa, ale nie mógł nic na to poradzić - to paraliżujące uczucie niepokoju było zbyt silne.
Atsushi:
- Nie wypada, żebym nadużywał twojej dobroci... - czy to była kwestia dobrego wychowania? Nie, stanowczo nie. Raczej przeświadczenia o braku własnej wartości i niechęci do wadzenia innym. Uśmiechnął się lekko, gdy rudy go pogłaskał, to było naprawdę miłe. - Nie chciałbym, żebyś miał przez to kłopoty...
Sam podskoczył słysząc grzmot i chciał już się żegnać, gdy mafiozo złapał go za ramię. Czy on... Czy on też się bał burzy?
Na jego pytanie tylko kiwnął głową i chwycił go za rękę, którą ścisnął mocno by dodać mu i sobie otuchy. Szybkim krokiem zaprowadził Chuuyę do siebie, dziękując w duszy wszystkim bóstwom, że mieszkał naprawdę niedaleko, bo chwilę przed dojściem do domu zaczęło padać. Jednak to, że mieszkał niedaleko wiązało się też z tym, że mieszkał w niezbyt ciekawej dzielnicy. Same małe, ciężkie w wyglądzie budynki, wszystko szare i przygnębiające. Ale przynajmniej tanie.
- Nie jest tu zbyt wygodnie, ale mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza... - dopiero teraz poczuł lekki wstyd na to jak mieszka.
Mały pokoik będący równocześnie kuchnią i malutka łazienka. Jedna mała szafka z rzeczami, stosik książek w rogu pokoju, a zamiast łóżka futon, którego nawet nie miał gdzie chować. W części kuchennej pokoju parę szafek nad blatem i mikroskopijna lodówka, w której więcej było lodu niż jedzenia. Pod oknem stał zaś mały stoliczek, przy którym chłopak jadał. Wszystko jednak było czyste, ale nie chorobliwie czyste. Ot był porządek. Nie było jednak żadnych ozdób, poduszek czy jakiś osobistych rzeczy. Zwyczajnie nic takiego nie posiadał.
- Chcesz herbaty? - spytał niepewnie. Kolejny raz podziękował w duszy, że miał jakimś cudem parę kubków, tak więc był w stanie poczęstować gościa chociaż piciem. Jednak nie miał pojęcia co powinien zrobić, nigdy nie zajmował się kimś kto też się boi burzy. Gdy w oddali rozległ się grzmot głośniejszy niż wcześniejsze, jednak dalej dość delikatny, tygrys zasłonił sobie uszy. Dla niego było to jakby był już niemalże w centrum wyładowań.
Chuuya:
Był naprawdę wdzięczny, że Atsushi nie skomentował jakoś niemiło jego lęku przed burzą. Dazai na pewno już dawno by się z niego śmiał.
Dłoń detektywa była duża i ciepła, Chuuya czuł to nawet przez rękawiczkę, ale to przyjemne uczucie pomogło mu odwrócić uwagę od błyskawic.
- Jest w porządku - niezbyt obchodził go stan mieszkania innych ludzi. Ściągnął nieco przemoczony płaszcz i kapelusz, i zaraz pokręcił głową, żeby jakoś wysuszyć trochę wilgotne włosy. Nawet jeśli dopiero zaczynało padać, gdy dochodzili do mieszkania, to i tak lekko zamokli.
Kiedy zniknęło ciepło drugiego ciała, znowu nie miał na czym się skupić, więc usłyszany grzmot zadziałał na niego jak na przestraszone zwierzę. Zatrząsł się i skulił, wciąż stojąc przy samych drzwiach, w malutkim przedpokoju, gdzie dopiero po dobrej minucie zostawił buty i wszedł w głąb mieszkania.
- Herbata brzmi ok - naprawdę miał ochotę pogratulować sobie za to, że nie drgnął mu głos. - Wybacz mi proszę za to, że sprawiam ci problem. Jak tylko burza się skończy, pójdę do siebie.
Stanął obok Atsushiego, nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić. Przywykł do tego, że kiedy jest zapraszany do kogoś, to tylko w sprawach związanych z pracą, by przeprowadzić negocjacje, podpisać dokumenty. Z kolegami zazwyczaj spotykał się w barach, klubach albo restauracjach, by się zabawić. Co się robiło ze znajomymi w ich domach? Chuuya naprawdę nie miał pojęcia.
Kolejny grzmot. Z trudem powstrzymał pisk, jaki chciał się wydostać spomiędzy jego warg i zerknął na tygrysołaka.
- A-Atsushi? - no tak, przecież chłopak miał dużo czulszy słuch niż inni ludzie. Herszt zagryzł wargę i chowając zawstydzenie do kieszeni stanął przed detektywem i przykrył dłońmi jego, którymi zasłaniał sobie uszy i westchnął głęboko. - Nieźle się dobraliśmy, co? I ty, i ja niezbyt lubimy się z burzą - starał się uśmiechnąć, ale zamiast tego wyszło mu tylko niepewne wykrzywienie ust.
Niebo znowu rozjaśniła błyskawica, a ciszę przeszył grzmot o wiele głośniejszy niż wcześniej. Chuuya nie mogąc już się opanować, po prostu mocno wtulił się w wyższego chłopaka i przymknął oczy, modląc się w duchu, by ten koszmar już się skończył.
- Tylko na chwilę - usprawiedliwił się, drżąc na całym ciele.
Naprawdę cieszył się, że akurat teraz trafił na Atsushiego. Gdyby to był Dazai, to pewnie do końca życia słuchałby tego, jak ex mafiozo się z niego naśmiewa. Cóż, wyśmiewa go z innych rzeczy też, ale dla maniaka samobójstw każda zawstydzająca informacja o drugim najmłodszym egzekutorze w historii Portowej Mafii była na wagę złota i zasługiwała na wyjawienie całej Jokohamie.
- Nie waż się mówić o tym komukolwiek - ostrzegł go na wszelki wypadek, choć domyślał się, że Atsushi był na tyle uprzejmy, że nie plotkował na takie tematy.
Gdzieś mu zaświtała myśl, że jego pies również musi teraz umierać ze strachu. Naprawdę żałował, że nie może być teraz przy nim. Umierali by ze strachu razem.
Atsushi:
Spojrzał zdziwiony na herszta, gdy poczuł jego dłonie na swoich.
- Przynajmniej nie musimy się bać sami - uśmiechnął się lekko, zaraz jednak zdziwiony objął niższego mężczyznę, niemalże się przewracając przez niego.
- D-dobrze... - pogłaskał go niepewnie po plecach. Jak się pociesza kogoś, kto się boi? Nie miał pojęcia, nigdy tego nie robił.
Burza przemieszczała się dość szybko, co wskazywała częstotliwość grzmotów. Mając gdzieś herbatę, Atsushi pociągnął rudego na futon gdzie usiadł mocno go tuląc.
- Nie mam komu opowiadać... - powiedział cicho. Głowa go bolała od tego hałasu, czemu burza musiała przyjść dzień po przemianie, gdy był najwrażliwszy? Krzywił się z bólu przy każdym kolejnym grzmocie, jednak starał się jakoś uspokajać rudego.
- Szybka burza, szybko przechodzi... Zaraz powinno być po wszystkim. Wiesz, bez kapelusza też wyglądasz dobrze - mówił co mu ślina na język przyniesie byle by zająć czymś mężczyznę. - Chuuya, dlaczego mnie wypuściłeś te dwa tygodnie temu? Nie znamy się praktycznie, a ty jesteś dla mnie taki miły... A kim był ten pan z plastrem na nosie? Jak się wabi twój pies?
W końcu jednak znaleźli się w centrum burzy i chłopak sam drżał, wczepiony w starszego mężczyznę. Nic już nie mówił, miał tylko ochotę odrąbać sobie uszy zrobić cokolwiek, byleby ten hałas zniknął. Ledwo powstrzymywał łzy bólu, to było gorsze od migreny.
- P-przepraszam, że tak mocno cię trzymam... Tylko na chwilę, dobrze...? - wydusił z siebie, zerkając na niego i uśmiechając się lekko. Cóż, gdyby Akutagawa pomyślał to mógłby spokojnie złapać tygrysołaka po prostu ogłuszając go. Całe szczęście posępny mafiozo wolał się bić niż myśleć.
Burza rzeczywiście przeszła dość szybko, jednak detektyw dalej był dość spięty. Mimo to puścił Chuuyę i pomasował się po skroni.
- P...Pewnie będziesz już szedł prawda? Przepraszam, chyba nie dam rady cię odprowadzić...
Chuuya:
Futon młodszego chłopaka był naprawdę wygodny, co zauważył mimochodem, ale oczywiście nie skupiał się na tym szczególnie. Obchodziło go tylko to, by mógł wtulać się w Atsushiego, co było... naprawdę przyjemnym doznaniem i gdyby nie ta cholerna burza, jakoś by to wykorzystał.
- He? - spojrzał na niego zdziwiony, wciąż się trzęsąc, ale zaraz lekko uśmiechnął się z wdzięcznością. Detektyw był naprawdę zbyt miły. - Dziękuje, dopiero teraz to zauważyłeś? We wszystkim i w niczym wyglądam dobrze, zapewniam cię - puścił mu oczko. - Wypuściłem cię, bo miałem dług u Dazaia, chciałem go trochę spłacić. Nie myśl sobie nie wiadomo czego... Ten z plastrem? A, to Tachihara, atakował kilka razy tę twoją Agencję. Nie musisz o nim mówić "pan", chyba jest w twoim wieku, tak mi się wydaje. Cholera, znam go tak długo, a nie mam pojęcia, ile ma lat - roześmiał się. - Mój pies to Kano, jest ze mną jakieś cztery lata już. Waleczna bestia, serio.
Jęknął cicho, kiedy uchwyt chłopaka stal się mocniejszy, wręcz bolesny. Ale domyślał się, że chodzi o coraz głośniejsze grzmoty. Używając całej siły woli, jaką tylko miał, zmusił się do tego, aby na kilka chwil przestać się trząść. Odsunął się na tyle ile mógł od Atsushiego i zakrył mu uszy dłońmi. Wiedział, że to pewnie niewiele daje, ale to wciąż była jakaś pomoc. Przypadkiem muskając nosem jego nos, przyłożył czoło do jego i uśmiechnął się pokrzepiająco.
- Kupię ci jakieś dobre zatyczki do uszu - rzucił mimochodem.
Kiedy burza się skończyła, co nastąpiło nadzwyczaj szybko, odetchnął głęboko. Mimo wszystko nie czuł się aż tak roztrzęsiony jak zazwyczaj, pewnie dzięki Atsushiemu.
- Słucham? - skrzyżował ramiona. - Z tego co pamiętam, obiecałeś mi herbatę, a jeszcze jej nie dostałem. Wyrzucasz gościa, zanim zdążyłeś go dobrze ugościć? Co za brak dobrych manier - kolejny raz pościł mu oczko, aby chłopak nie zaczął panikować i myśleć, że Chuuya mówi te rzeczy na poważnie.
Nie chciał iść. Ale nie dlatego, że dobrze się czuł w towarzystwie młodego detektywa, choć to też grało tutaj rolę. Po prostu teraz, po zjedzeniu pyszności i jeszcze przygnieceniu przez niskie ciśnienie, złapał go totalny leń, który nie pozwalał mu ruszyć się z miękkiego futonu.
Usiadł wygodniej i dźgnął Atsushiego w udo. Po strachu spowodowanym burzą nie było śladu.
- Bądź grzecznym kotkiem, dobrze? - uśmiechnął się, przekrzywiając głowę.
Atsushi:
Uśmiechnął się lekko.
- Tak więc jestem wdzięczny, że miałeś dług u Dazaia. Gdyby nie to, to pewnie dość nieciekawie bym skończył, prawda? - skrzywił się słysząc o atakach na Agencje. Tyle razy próbowali, a zawsze kończyło się tak samo. - Zauważyłem, gdy zaczął szczekać na kogoś, od kogo czuć było tygrysa - zaśmiał się na wspomnienie małej, szczekającej pandy. - Jaki pies taki właściciel.
Spojrzał zdziwiony na rudego, gdy ten zasłonił mu uszy, jednak... Musiał przyznać, że dodało mu to otuchy i poluźnił uścisk. Pierwszy raz czuł od kogoś takie wsparcie i sprawiało to, że robiło mu się cieplej na sercu.
- Nie trzeba. To co teraz robisz to świetne zatyczki.
Tak naprawdę zasłanianie uszu dłońmi mało dawało, było niczym dziecięca nadzieja, że jeśli zamknie się oczy, to ktoś nas nie zauważy, jednak Atsushi miał wrażenie, że tym razem jednak coś to daje.
Zamrugał zaskoczony, gdy Chuuya upomniał się o herbatę. Nie chce sobie iść? Detektyw był pewien, że fan win pójdzie sobie zaraz, gdy tylko przestanie grzmieć. Zaraz jednak uśmiechnął się lekko, w odpowiedzi. Tak jak zazwyczaj irytowało go jak ktoś nazywał go tygrysem czy kotem, tak teraz uznał to za coś miłego.
- Dobrze. Cieszę się, że już z tobą lepiej. Słodzisz?
Wstał więc ostrożnie, niezbyt ufając swojej głowie i wziął się za zrobienie herbaty. Nie było go stać na ładny zaparzacz i liściaste herbaty, dlatego jedyne czym mógł poczęstować swojego gościa, to herbata z torebki. Oczywiście zielona.
- Proszę... - podał mu kubek w kropki i usiadł obok, łykając od razu tabletkę przeciwbólową. Chciał, by ten ból głowy przeszedł. - Wybacz, że musimy siedzieć na futonie... Chciałbym móc cię lepiej ugościć.
- Pierwszy raz się z kimś przytulałem - wyznał po chwili ciszy. - To było naprawdę miłe i uspokajające, dziękuję - uśmiechnął się i pogłaskał mafioza lekko po głowie, zaraz jednak zawstydzony zabrał rękę. W końcu Chuuya był starszy, Atsushi nie powinien robić czegoś takiego. Czemu w ogóle to zrobił? Przeprosił go cicho i wbił wzrok w herbatę.
Chuuya:
- Nie, tylko kawę słodzę - powiedział, przeciągając się. Niby powinien już sobie iść, niby przebywanie w domu z wrogiem jest niebezpieczne, ale towarzystwo dzieciaka było zbyt relaksujące i - sam się z siebie zaśmiał w myślach - potrzebne. Po tylu latach wiecznego stresu w Portowej Mafii w końcu znalazł kogoś, przy kim może bez krępacji być całkowicie sobą. No i nie wnerwia się na niego co kilka sekund, to też działało na plus.
A do tego, powiedzmy sobie szczerze, Atsushi nie wyglądał na kogoś, kto planowałby go oszukać i zaatakować, kiedy by się tego najmniej spodziewał. Do czegoś takiego zdolny byłby Dazai, a nie ten chłopak.
Podziękował mu uśmiechem za herbatę i zaraz machnął ręką na jego przeprosiny.
- Dopiero zacząłeś pracować, prawda? Tak więc minie kilka lat zanim dorobisz się czegoś więcej. Na początku też mieszkałem w takiej małej klitce z jeszcze kilkoma dzieciakami. A teraz mam dla siebie cały penthouse. Tak więc pracuj ciężko, to może za jakiś czas ugościsz mnie oryginalną Tie Guan Yin? - bo Chuuya oprócz bycia koneserem win, znał się też dość dobrze na herbatach. W końcu co chwila szefostwo wysyłało go na południe Chin, do Złotego Trójkąta, by brał udział w tamtejszych negocjacjach lub pomagał w tłumieniu zamieszek. Macki Portowej Mafii obejmują nie tylko Japonię.
Pierwszy raz? Czy ten dzieciak raczył sobie żartować? Chuuya na moment zamarł i kiedy już chciał coś odpowiedzieć, poczuł dużą, ciepłą dłoń na głowie. Zamrugał zdziwiony, nie mogąc przez chwilę zrozumieć, co się tutaj właśnie odkurwiło.
- Młody... - zaczął groźnie niskim głosem, chwytając Atsushiego pod brodę. - Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że jestem mafijnym hersztem? I właśnie mnie pogłaskałeś? Przygotuj się na KARĘ! - nie mogąc dłużej się powstrzymywać, uśmiechnął się szeroko i obiema dłońmi zabrał się za tarmoszenie tygrysołakowi włosów. Roześmiał się głośno, gdy skończył.
- Wyglądasz śmiesznie, wiesz? - pogłaskał go po policzku, po dobrych kilku sekundach zdając sobie sprawę z tego, w jakiej pozycji się znajdowali. Chuuya pół leżał na futonie lekko zarumieniony, a nad nim podpierał się na ramionach detektyw, klęcząc pomiędzy nogami rudzielca. Aż zaparło mu dech. Nie planował czegoś takiego, a i tak...
Ah, pieprzyć to. Nawet jeśli Atsushi był celem Portowej Mafii, to dopóki nikt się nie dowie o tym, powinno być dobrze, prawda?
Uniósł się nieco, by móc sięgnąć do ust chłopaka, ale zanim to zrobił, ciszę rozdarł dźwięk dzwoniącej komórki. Chuuya przeklął pod nosem i wyciągnął wibrujące urządzenie z kieszeni.
- O co chodzi? - spytał zdenerwowany, opadając z rezygnacją na futon.
- Bardzo przepraszam, że zakłócam pański dzień wolny - usłyszał drżący głos Higuchi, a w tle strzały - ale musi pan natychmiast zjawić się przy zachodnim doku. Jakaś zorganizowana grupa uzdolnionych stara się przejąć nasz załadunek i, proszę mi wybaczyć za ujęcie tego w taki sposób, ale nie jesteśmy w stanie sobie z niektórymi z nich poradzić. Tachihara powiedział mi, że jest pan blisko, dlatego zadzwoniłam.
Westchnął głośno, powiadamiając ją, że zjawi się tak szybko, jak tylko da radę i się rozłączył.
- Muszę już iść - powiedział cicho, wstając. Przeszedł do przedpokoju, gdzie założył buty, płaszcz i kapelusz. - Dzięki, że mogłem u ciebie przeczekać burzę. Mam nadzieję, że następnym razem to ty odwiedzisz mnie. Pa - puścił mu oczko i wyszedł.
Atsushi:
Tylko kawę... musi to zapamiętać. W końcu właśnie to, że pamiętamy jaką ktoś piję kawę czy herbatę świadczy o tym, jak bardzo szanujemy drugą osobę. Tak przynajmniej mówił Tanizaki.
- Prawda. Wcześniej mieszkałem w agencyjnym akademiku, ale w czasie pełni gdy musiałem się zmieniać w domu było to dość... niewygodne. Nie żeby tu było lepiej - westchnął cicho, odstawiając kubek. - A przez popsute hangary pewnie będę musiał do tego wrócić. - Tie... co? Nie miał bladego pojęcia o co chodzi rudemu, jednak nie chcąc wyjść na totalnego idiotę nie spytał.
Chciałby żartować, jednak taka była prawda. W końcu sierocińcu nie miał żadnego przyjaciela, do którego mógłby się przytulić... Spojrzał zaskoczony na Chuuyę i już chciał przeprosić, w końcu nieco się wystraszył, gdy jego głowa została zaatakowana. Ze śmiechem próbował się postawić, jednak skończył się tylko na to, że wylądowali na futonie.
- Domyślam się - odpowiedział ze śmiechem, łapiąc oddech.
Odsunął się od Chuuyi gdy ten odebrał telefon i napił się herbaty. Może jednak gdzieś w szafkach znajdą się jakieś ciastka, którymi mógłby go poczęstować? Zaraz jednak słysząc, że ten musi już iść nieco posmutniał.
- Nie ma za co. - odprowadził go do drzwi. - Z chęcią, jeśli tylko mnie zaprosisz do siebie. Uważaj na siebie - uśmiechnął się i zamknął za nim drzwi by zaraz potem mocno uderzyć się w czoło.
Uważaj na siebie? Tak, pewnie Atsushi. Mówisz to do cholernego mafioza. Ba, do herszta. Genialne słowa, wcale nie jesteś na celowniku mafii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz