Akutagawa:
Kiedy tylko słyszał o Znaku, nie mógł powstrzymać pogardliwego uśmieszku. Cały świat oszalał na punkcie tych głupich tatuaży, zdań, które ma wypowiedzieć osoba, z którą związało cię przeznaczenie. Ale dla Akutagawy było to tylko niepotrzebnym balastem. Już nieraz w Mafii zdarzały się przypadki, kiedy to Egzekutor nie mógł wykonać swojej roboty, bo jego ofiarą była tą przeznaczoną osobą. Te Znaki to słabość, a on nie mógł sobie na nią pozwolić, jeżeli chciał, aby on zauważył jego siłę. Na szczęście jego nadgarstek był czysty, pozbawiony przeklętych, czarnych literek, które najpewniej pociągnęłyby go na dno.
Kilka lat po tym, gdy jego mentor opuścił Portową Mafię i zostawił swojego partnera (byli związani nie tylko pracą, ale i Znakami), Akutagawa otrzymał ciekawe zlecenie. Miał pojmać tygrysołaka, za którego głowę czarny światek przestępczy wyznaczył niemożliwie wysoką nagrodę. Zwabieniem zdobyczy w pułapkę zajęła się Higuchi, a on miał tylko go schwytać. Prosta robota, robił to niezliczoną ilość razy. A do tego ten "przerażający" tygrys był słabym, nieznającym się na walce chłopcem. Musiał przyznać, że się rozczarował.
- Lękaj się śmierci. Lękaj się mordu - wypowiedział cichym głosem, czując drapanie w gardle. Wzrok tygrysa był przerażony. Cóż, to chyba naturalne, kiedy widzi się swojego towarzysza przebijanego na wskroś Rashomonem.
Atsushi:
Znak. Tak jakby całe jego życie nie było już decydowane przez niego, to jeszcze doszło coś takiego. Do tego te słowa "Lękaj się śmierci. Lękaj się mordu." co, jego soulmate to jakiś morderca? Super, to może ukróci jego cierpienia? Bóg musiał go naprawdę bardzo nie lubić. Tak bardzo nie znosił tego Znaku, że nosił go zasłoniętego. Jak dobrze pójdzie, to nigdy tej osoby nie pozna. Atsushi całe swoje życie spędził w sierocińcu, które przypominało piekło na ziemi. Moment, gdy został wyrzucony na ulice, był z jednej strony błogosławieństwem, a z drugiej... Wyrokiem śmierci. Nic nie miał, pieniędzy, znajomości czy wiedzy. Jednak przed śmiercią z głodu uratowało go poznanie tych dziwnych ludzi z Agencji. Czyżby to miał być początek nieco lepszego życia...? No nie do końca, bo okazało się, że zmienia się w tygrysa. Tak, pieprzonego tygrysa. A do tego za jego głowę wyznaczono tak ogromną nagrodę, że sam Atsushi z chęcią oddałby ją, byle by mieć za co zjeść. A teraz siedział na ziemi w jakimś zaułku, patrząc jak jego nowi znajomi umierają tuż przed nim. A jakby tego było mało słowa mężczyzny przed nim aż zmroziły mu krew. Bóg naprawdę go nie lubił.
- A-Akutagawa... - świetnie. Jak wielki trzeba mieć pech by wpaść na jedyną osobę w tak wielkim mieść, której miało się unikać i która do tego okazała się jego soulmatem?
Akutagawa:
Nie zwracał uwagi na zaniepokojone okrzyki Higuchi, którą zmartwił jego nagły atak kaszlu; powinna się już do tego przyzwyczaić. Zamiast tego, utkwił wzrok w tygrysie. Żałosna kreatura, nawet głos mu się trzasł. Naprawdę za coś takiego ktoś był w stanie dać więcej niż sto jenów?
- Pewnie ktoś w Agencji cię przede mną ostrzegł - pamiętał, że dawno temu walczył z wysokim okularnikiem stamtąd i nawet wygrał. Ale tamten mężczyzna był slaby, zbyt slaby, aby nazwać to zwycięstwem. - Zgadza się, jestem Akutagawa Ryunosuke. Miło mi cię poznać, tygrysie.
Zacisnął lekko - w końcu mieli go dostarczyć żywego - szpony Rashomona na szyi chłopaka i przyciągnął go do siebie.
- Nie zamierzasz bronić swoich przyjaciół? Słyszałem, że zmieniasz się w prawdziwą bestię. Chciałbym to zobaczyć - uśmiechnął się drwiąco kącikiem ust, ale zaraz syknął z bólu i chwycił się za nadgarstek. Przez nieuwagę Rashomon wypuścił zdobycz, ale Akutagawa był zbyt zajęty wpatrywaniem się w czarne literki, jakie pojawiały się na jego skórze. Szeptał pod nosem paniczne "nie, nie, nie" i tarł niemalże do krwi nowo powstały Znak.
"Jesteśmy na morzu?"
Czy to jakaś kpina!?
Atsushi:
Ah, więc to z jego winy Tanizaki i Naomi się właśnie wykrwawiali? Skoro Akutagawa wiedział, że jest tygrysem, to chciał jego głowę... Nie miał pojęcia czym jest to dziwne czarne coś, ale czuł, że jeden gwałtowny ruch i straci głowę. Jedno dobre, że nie chciał go zabić... Otwierał usta, by mu odpowiedzieć, jednak nie zdążył. Zaraz upadł na ziemię, gdy czarne dziwactwo go puściło. Nie wiedział co się stało, ale lepiej dla niego. Czarnowłosy tak bardzo przejął się drapaniem nadgarstka, że nie zauważył, jak Atsushi wraz z przyjaciółmi znika za Śnieżkiem. Bez zbędnej walki i walcząc o czas by uratować nowych przyjaciół. Całe szczęście, nie musiał targać ich sam, bo dziwnym trafem wpadł na nich Dazai. Nie miał pojęcia skąd on się wziął, ale był wdzięczny. Jednak w środku cały aż drżał. Ten morderca ma być jego soulmatem? Chyba sobie żartujecie. Lepiej, by nikt nie wiedział, utrzyma to w tajemnicy.
Akutagawa:
Dopiero po dłuższej chwili zauważył, że tygrys uciekł. Przeklął głośno, wyładowując zdenerwowanie na pobliskiej ścianie, w którą wbił się szczękami Rashomona. Nigdy nie pozwalał swojej zdobyczy tak po prostu zniknąć mu sprzed nosa. Zapamięta sobie tę zniewagę.
Mijało coraz więcej dni, a cholerny Znak wciąż nie znikał. Przez chwilę miał nawet ochotę odrąbać sobie tę rękę, ale gdzieś w internecie przeczytał, że ludzie, którzy tak robili, dostawali Znak dokładnie nad miejscem obciętej kończyny. Higuchi i Gin, mimo że starały się to ukryć, niesamowicie interesowały się tym, jakie słowa kryją się na nadgarstku Akutagawy, ale ten cały czas nosił go obwiązanego bandażami. Między innymi dlatego, bo usiłował odkroić sobie tę cześć skóry i przerwał żyłę...
W końcu pasmo nudnych dni przerwało porwanie Kyouki przez Agencję. Jednakże on nie był przydzielony do tego, by ją odbić. Miał poczekać, aż zwabi tygrysa do odpowiedniego miejsca. A w tym czasie Akutagawa porozmawiał sobie chwilę z pojmanym dawnym mentorem, panem Dazaiem. W głowie wręcz huczały mu jego słowa. "Mój nowy podopieczny jest o wiele lepszy niż ty." Nie jest. Jest słaby. A tylko potęga się liczy. A teraz ten żałosny słabeusz był z nim na statku, z którego wyruszą wraz z Kyouką na spotkanie z ludźmi gotowymi zapłacić grube pieniądze choćby i za głowę tygrysa. Tyle że nieważne, jakie śmiertelne rany mu zadawał, umiejętność wciąż otrzymywała go przy życiu.
- Jak jakiś karaluch - wyrzucił z odraza.
Atsushi:
Całe szczęście doktor Yosano uratowała dziwne rodzeństwo. Nie miał pojęcia na czym dokładnie polega jej umiejętność, nikt nie chciał mu powiedzieć jak wygląda leczenie. Ale po ich minach wnioskował, że lepiej dla niego, jeśli nigdy nie będzie potrzebować jej pomocy...
Czas mijał, a Atsushi pod okiem Dazaia zaczynał uczyć się korzystać ze swojej mocy. Szło mu to opornie, całe szczęście nie spotkał w tym czasie Akutagawy. I dobrze, nie chciał już nigdy go spotkać... Zamiast niego spotkał Kyoukę. Ogromnie szkoda było mu tej dziewczyny, dlatego starał się nią zająć. Niestety dobrymi czynami Piekło usłane. Nie miał pojęcia co się stało, jednak został porwany. Przegrał? Czy to właśnie teraz ma się skończyć jego życie? O ile oczywiście jego umiejętność mu na to pozwoli. Rany goiły mu się nienormalnie szybko. Karaluch? Dawno nie słyszał jak ktoś go tak nazywa. Spojrzał na Akutagawę nieco niepewnie. Gdzie oni byli? Coś dziwnie bujało...
- Jesteśmy na morzu? - Atsushi, debilu, czemu pytasz o to swojego kata?
Akutagawa:
Kiedy już odwracał się, aby zając się Kyouką, usłyszał te przeklęte słowa. Skamieniał na ułamek sekundy, ale zaraz doskoczył do tygrysa i zacisnął dłoń na jego szyi. Tak strasznie żałował, że nie może go zabić!
- Co ty właśnie powiedziałeś!? - wykrzyczał z furią. Przez dwadzieścia lat życia jeszcze nigdy nie był tak zdruzgotany. Czul się tak, jakby wszystko, w co kiedykolwiek wierzył, rozpadło się tak łatwo, jak zamek z kart.
- To przekleństwo się myli - wymruczał do samego siebie, w końcu puszczając mężczyznę. - Tak, na pewno się myli. To przecież niemożliwe...
Przytłoczony tą informacją, przejechał dłonią po twarzy. Ze wszystkich możliwych osób, to MUSIAŁ być tygrysołak!? Już wolał, aby to Higuchi była jego soulmatem!
Atsushi:
Musiał przyznać, że się przestraszył. Złapał za dłoń mężczyzny i próbował ją odciągnąć. Co mu takiego zrobił?! Puszczony złapał łapczywie oddech. Duszenie było ogromnie nieprzyjemnym uczuciem, jednak ciągle lepszym niż to czego wcześniej doświadczał. Zaraz jednak zrozumiał o co chodzi. "Przekleństwo się myli", co?
- Chciałbym tak samo jak ty, by się myliło - zdjął bandanę z nadgarstka pokazując swój Znak. - "Lękaj się śmierci. Lękaj się mordu." To twoje pismo, Akutagawa?! Żaden z nas nie jest z tego zadowolony, uwierz mi - z powrotem zasłonił nadgarstek. Tak strasznie nienawidził tego Znaku. Już wolałby, żeby jego solumatem był dyrektor sierocińca niż ten emo mafiozo.
- Najlepiej będzie, jeśli oboje uznamy to za zwykły żart boga.
Akutagawa:
- Nie mam ochoty słuchać ani jednego słowa, które do mnie mówisz - wysyczał, przywołując Rashomona. Wiedział, że nie powinien uszkadzać tygrysołaka bardziej niż to konieczne, ale ta nagła informacja, że ten żałosny osobnik ma być jego soulmatem sprawiła, że miał ochotę zrównać z ziemią wszystko w zasięgu wzroku. Pech chciał, że to właśnie tygrys stał akurat przed nim.
I walczyli.
Nie tylko tamtego razu, ale w każdym momencie, gdy ich drogi się skrzyżowały, musieli rzucać się na siebie z pięściami. Nienawidzili się wręcz do szpiku kości. Ale z wielką niechęcią musiał przyznać, że gdyby nie pomoc tego cholernego tygrysa, to Jokohama pewnie zaliczyłaby bliskie spotkanie z Moby Dickiem. A dzięki ich współpracy, miasto zostało ocalone.
- Trzeba to uczcić! - wykrzyknął Chuuya, zarzucając Akutagawie ramię na szyję i ciągnąc za sobą. Jeszcze rankiem wyglądał jak z krzyża zdjęty przez wczorajszą libację z szefem i Kouyou, a teraz wesoło spacerował w bliżej nieokreślonym kierunku. Właściciel Rashomona nie mógł się nadziwić, jak w tak drobnym ciałku mogło mieścić się tyle energii.
Jego senpai zaprowadził ich do jednej z najdroższych restauracji w mieście. Akutagawa nigdy nie odczuwał potrzeby, aby jadać w takich miejscach. W końcu posiłki są tylko po to, by napełnić żołądek, aby mieć siłę do walki. Ale skoro Chuuya chciał się dzisiaj stołować tutaj, to nie mógł mu odmówić. Niestety, dobry nastrój dwójki mafiozów prysł niczym bańka mydlana, kiedy przy jednym ze stolików zauważyli trzech detektywów - okularnika, mentora Akutagawy i przeklętego tygrysa.
Atsushi:
Walka stała się dla nich czymś tak naturalnym jak oddychanie. To tak, jakby walcząc chcieli zaprzeczyć przeznaczeniu, temu, że mają być sobie bliscy. Mimo całej nienawiści, którą czuł do tego emo mafiozo, musiał z bólem przyznać, że gdyby nie połączyli sił, ich miasto przestałoby istnieć. A jeszcze boleśniejsze było to, że ich współpraca... Podobała mu się. Mimo początkowego problemu ze zgraniem się, ostatecznie walczyli tak, jakby robili to zawsze.
- Wspólny obiad...? - Atsushi spojrzał niepewnie na Dazaia. Mężczyzna uśmiechając się zadowolony - z resztą on się uśmiechał niemal zawsze - wparował do biura oznajmiając, że zabiera zarówno swojego partnera Kunikidę jak i jego na obiad, by uczcić zwycięstwo w "takim gronie w jakim się poznali". To i tak miało sens, bo dzień wcześniej wszyscy bawili się do późna świętując. Agencja przypominała bardziej nudny zjazd rodzinny niż miejsce pracy. Zerknął na Kunikidę pokładając w nim nadzieję, że się nie zgodzi. Nie miał ochoty nigdzie iść.
- Zgadza się! I nie przyjmuję od was odmowy, mamy już stolik! - szatyn był ogromnie z siebie zadowolony. - Kunikida, wiem, że masz teraz trochę czasu wolnego~
Blondyn przejrzał swój notatnik i niezadowolony wstał od biurka.
- Godzina Dazai i wychodzę. Inaczej nie zmieszczę się w planie.
I tak jego nadzieja umarła. A teraz również i Atsushi chciał umrzeć, bo gdy już dotarli do restauracji i zajęli stolik, kto musiał wpaść na nich? Rudy mafiozo i Akutagawa. Byli już gotów sobie skoczyć do gardeł, gdyby nie szybka reakcja Dazaia, który ich powstrzymał.
- Aa, dzisiaj spokojnie dzieciaczki. Świętujemy zwycięstwo, więc zawieśmy na chwilę broń i bawmy się wszyscy dobrze. Jutro będziecie mogli jak zawsze bić się, aż się wam nie znudzi. Co ty na to, Chuuya? - uśmiechnął się do swojego byłego partnera i... Jakimś cudem wylądowali wszyscy przy jednym stole. Atmosfera była tak ciężka, że gdyby tylko powiesić siekierę w powietrzu, to by stała. Po upływie godziny zrobiło się jeszcze gorzej, gdyż Kunikida mając gdzieś to nagłe spotkanie, rzeczywiście wyszedł mówiąc, że tego wymaga od niego plan. Atsushi podejrzewał, że ten plan to pic na wodę fotomontaż i Kunikida po prostu nawiał.
Akutagawa:
Naprawdę nie wierzył w to, że w tak krótkim czasie może mieć tak wielkiego pecha. Nie dość, że ma niechcianego soulmate'a, to jeszcze teraz musiał jeść w towarzystwie tej życiowej porażki. Ale nie mógł powiedzieć "nie" swojemu mentorowi, mimo że ten uważa właśnie tygrysa za lepszego od Akutagawy. Chowając dumę do kieszeni, zamówił pierwsze lepsze danie i herbatę. Zaczynał być odrobinę głodny. A jak się zaraz okazało, jedzenie było tutaj wyśmienite. Aż mruknął z aprobatą. I nawet nie zwrócił uwagi na wychodzącego Kunikidę, był zbyt zaabsorbowany pochłanianiem tych pyszności. Choć gdyby go ktoś później spytał, czy mu smakowało, to odpowiedziałby, że było po prostu zjadliwe.
- Przestań, dupku! - wykrzyknął nagle Chuuya, cały czerwony zrywając się ze swojego miejsca, z mordem w oczach wpatrując się w Dazaia. A ten tylko uśmiechał się niewinnie.
- Będziesz robił przedstawienie tutaj, czy nawrzucasz mi w domu?
- Tsk. Nie rozwalcie nic, jasne? Dzisiaj ma być spokój - mówiąc to wpatrywał się w Akutagawę, który tylko niechętnie pokiwał głową. Zostało kilka godzin do północy, wytrzyma. A później przebije brzuch młodego detektywa Rashomonem.
I zostali sami. Rzucił podziękowania za posiłek w eter i już chciał wstać ze swojego miejsca, kiedy w głowie zaświtała mu naprawdę głupia myśl. Bo co jeśli zjadłby jeszcze deser? Chyba nic złego by się wtedy nie stało, prawda...? Zmarszczył cienkie, niemalże niewidoczne brwi, bijać się z myślami.
Atsushi:
Cóż mógł poradzić? Jadł spokojnie swój posiłek, nie patrząc na mafiozów. Herbata z ryżem była tu świetna, jadł praktycznie tylko to. Gdy kończył czwartą miseczkę, Chuuya nagle krzyknął, a on zaskoczony podskoczył na krześle. Spojrzał na mężczyzn próbując zrozumieć, o co im chodzi, jednak się nie dowiedział. Może to i lepiej dla niego? Wszak im mniej człowiek wie, tym lepiej śpi, a on z tym problemów mieć nie chciał. Tylko czemu zostawili ich samych?
Postanawiając się tym nie przejmować, a wręcz skorzystać z tego, że Akutagawa już podziękował za posiłek, zamówił sobie deser. Pucharek lodów truskawkowych z polewą. Jeśli Raj istnieje, to te lody są jego namiastką. Jednak zauważył, że czarnowłosy się nad czymś zastanawia zerkając na kartę. Westchnął cicho i postukał łyżeczką od lodów w kartkę.
- Pistacjowo-waniliowe są dobre - rzucił gdzieś w eter, wracając do jedzenia. Jeśli mają tak siedzieć i się do siebie nie odzywać, to ta sytuacja będzie jeszcze bardziej niezręczna. Jednak tygrysek nie miał pojęcia jak zacząć rozmowę.
Akutagawa:
Zdziwił się, słysząc głos tygrysa. Był pewien, ze ta porażka życiowa będzie trząść portkami, gdy zostaną sam na sam, a temu nawet głos nie zadrżał. Prychnął poirytowany.
- Nie pytałem o twoją opinię - warknął, ale wbrew temu co powiedział, poprosił kelnera właśnie o te lody. W oczekiwaniu na nie, wędrował spojrzeniem po ludziach wewnątrz lokalu, kiedy zauważył, że jedna z kobiet wskazuje na ich stolik palcem i mówi coś przyciszonym glosem do kelnera. Była przerażona. Akutagawa westchnął. I tyle ze spokojnego popołudnia.
- Zaraz będzie tutaj policja - rzucił do tygrysa, wstając od stołu dokładnie w momencie, w którym postawiono na nim zamówione lody. Rzucił im tęskne spojrzenie, ale musiał jak najszybciej się stąd ewakuować. W końcu obiecał Chuuyi, że będzie grzeczny. Położył pieniądze obok swojego nakrycia i poprawiając płaszcz na ramionach, wyszedł z restauracji. Odetchnął głęboko chłodnym powietrzem, uspokajając się.
Atsushi:
Czasy, gdy się go tak bardzo bał, minęły. Fakt, dalej nie czuł się pewnie, jednak świadomość tego, że do północy nie poczuje w sobie Rashomona dodawał mu odwagi. Uśmiechnął się kącikiem ust gdy straszny mafiozo mimo wcześniejszego warknięcia, zamówił to co mu zaproponował. Jak dziecko normalnie.
- Hm? - spojrzał na niego zaskoczony po czym się rozejrzał. Ah, no tak, przyciągali uwagę. Ale dopiero teraz ktoś rozpoznał tą szpetną twarz Akutagawy? A myślał, że to on ma spóźniony zapał. Zapłacił za siebie i wyszedł zaraz za nim. Mimo wszystko ciągle był poszukiwanym tygrysem, może i umiał już kontrolować swoją umiejętność dzięki pomocy Fukazawy, jednak nie zmieniało to faktu, że wcześniej zrobił trochę zamieszania. Ku niezadowoleniu Atsushiego, część drogi musieli przejść razem.
Akutagawa:
Obejrzał się jeszcze na szyld restauracji, aby zapamiętać, gdzie już nie może się stołować. Kelnerzy raczej na pewno go zapamiętali. Nie spodziewał się, że tygrys też zaraz wyjdzie, ale przypomniał sobie, jakich kłopotów przysporzył policji. W głowie rozbrzmiały mu słowa byłego szefa Gildii - "Jesteście tacy do siebie podobni". Mimo że całe jego ciało chciało to negować, to i tak logiczne myślenie podpowiadało mu, że mężczyzna miał rację. Nawet ich przeszłość była podobna - katowani w sierocińcu, musieli uciekać z tego piekła. I znalazł ich Dazai.*
- Czemu za mną idziesz? - spytał po kilku minutach milczenia, kiedy zauważył tygrysa za sobą. Wcześniej nie zwrócił na niego uwagi, zagłębiając się w myślach... W myślach o nich!? Przeklął pod nosem. Coś musiało być w tym obiedzie, skoro zamiast myśleć o tym, jak urosnąć w siłę i pokonać tygrysa, zastanawiał się nad tym, jak wiele mają ze sobą wspólnego.
- Już się mnie nie boisz? - zadrwił.
Atsushi:
Szli w ciszy, Atsushi bezpieczne dwa metry za nim. Może póki co nic mu nie groziło, ale nie miał ochoty kusić losu. Oni mają być soulmatami? Osoby, które tak strasznie się nienawidzą od pierwszej chwili jak się poznali? Nie miał pojęcia jaki to ma mieć sens. Chociaż niby byli trochę podobni... Nie. Jedyne co było u nich w miarę podobne, to historia. Nic więcej, nie mieli żadnych innych podobieństw. Nic z tego nie rozumiał.
- Najszybsza droga do mnie prowadzi przez tą ulicę, nic na to nie poradzę - nie miał ochoty z nim rozmawiać. Czemu on mu się w ogóle tłumaczy? Zastanawiało go jednak, czemu chłopak zaklął. Co takiego go wkurzyło tym razem?
- Nie. No może trochę. Kto by się nie bał kogoś, kto za każdym spotkaniem przebija go jakimś wężem? - potarł ramie, równając z nim krok. - Może nie umrę, ale wiesz jak bardzo jest to nieprzyjemne? I zaczyna być nudne.
Spojrzał na bandanę którą zasłaniał Znak. Zaraz jednak pokręcił głową. Głupota. Zaraz jednak poczuł coś mokrego na policzku. Zaskoczony spojrzał w niebo, akurat w momencie, gdy lunęła ściana deszczu. Aż się zjeżył niczym kot, jak on nie znosił być mokry, brrr.
Akutagawa:
Nawet jeśli chciałby zwrócić myśli w innym kierunku, to nie był w stanie. Uczepił się tego, że ta słabizna ma swoje powody, aby walczyć wciąż w obronie swoich przekonań. Mimo że wciąż były one głupie, a tygrys był beznadziejny i żałosny.
- To Rashomon - poprawił go szybko. Ten płaszcz ochronił mu życie wiele razy i tylko dzięki niemu wyczołgał się ze zrujnowanego sierocińca. Jakkolwiek to brzmiało, był mu wdzięczny. - I nie martw się, znam wiele innych tortur. Postaram się nie zanudzić cię następnym razem - przeszedł go zimny dreszcz, gdy przypomniał sobie wykańczające lekcje z Dazaiem. Były istnym terrorem. Chciał coś jeszcze dodać, ale kropla deszczu opadła mu na sam czubek nosa. Pokręcił głowa jak pies, jakby ktoś wylał na niego cały kubeł wody i szybko użył Rashomona, aby ochronić się przed deszczem. Po chwili stworzył taki sam daszek z płaszcza i przesunął go nad tygrysa.
- Jak się przeziębisz i umrzesz, to nie będę miał kogo pokonać, by pokazać Dazaiowi, jak urosłem w siłę - wytłumaczył się koślawo, bo tak naprawdę nie miał zielonego pojęcia, czemu to zrobił.
Atsushi:
- Jak dla mnie to wąż. Nawet tak wygląda. Skoro ty uparcie nazywasz mnie tygrysołakiem, to ja będę go nazywać wężem. Normalnie zwierzyniec - tak Atsushi jesteś genialny, właśnie chyba sam siebie obraziłeś. - Dziękuję bardzo za twoją łaskawość - mruknął znudzony.
Super. A mógł nie narzekać. Rozglądał się w poszukiwaniu jakiegoś daszka, pod którym mógłby stanąć i przeczekać deszcz, jednak nic nie było. Przez ulewę ulica stała się jeszcze bardziej pusta niż wcześniej. Westchnął ciężko godząc się już z myślą gorączki, która zapewne go czeka z rana, gdy deszcz nagle ustał. A raczej ustał nad nim. Zaskoczony spojrzał w górę, by przełknąć ciężko ślinę. Super. To cholerstwo teraz będzie nad nim wisieć. Mimo wszystko spojrzał na Akutagawę i uśmiechnął się wdzięcznie.
- Dziękuję.
Jak dobrze, że droga którą szli nie była często uczęszczana, bo parasol z Rashomona z pewnością od razu przyciągnąłby do nich policję. Jednak... Nie miał ochoty, by Akutagawa wiedział, gdzie mieszka mieli, więc problem. A raczej on miał, bo w pewnym momencie straci ten wspaniały daszek...
- Ale wiesz, Dazai już widzi, że stałeś się silniejszy. Przecież powiedział ci to, gdy upadł Mobi Dick, nie? A zaraz potem zemdlałeś - musiał mu to wypomnieć, no po prostu musiał. Nie lubił być złośliwy, jednak to się aż prosiło o przypomnienie.
Akutagawa:
- Rashomon - powtórzył z uporem.
Zmierzył go tylko kpiącym wzrokiem, kiedy usłyszał ten sarkazm. Mógł nie otwierać nawet ust, a Akutagawa i tak pewnie wymyślałby coraz to nowe sposoby na pokonanie tygrysa. Czy podobałyby mu się one, czy nie. Najważniejsze jest to, aby być skutecznym.
O, kiedy się uśmiecha, robią mu się małe dołeczki... Zaraz, co? Czubki uszu Akutagawy wręcz zapłonęły. To wszystko wina tego cholernego Znaku! Gdyby nie on, z pewnością nie przypatrywałby się tak dokładnie twarzy tygrysa i nie zauważałby takich głupich, nieistotnych szczegółów. I na pewno określałby go w myślach po prostu mianem "wroga", a nie "wróg, który jest moim soulmatem". Odwrócił wzrok nieco zakłopotany, mrucząc pod nosem coś w stylu "to nic takiego", ale przez szum deszczu nie można było tego dokładnie usłyszeć.
- Właśnie, zemdlałem - zacisnął pieści, niemalże przebijając paznokciami skórę. Choć wspomnienie o chwalącym go Dazaiu było niesamowicie wręcz miłe... - A ty wciąż stałeś na nogach. To znaczy, że jeszcze długa droga przede mną.
Atsushi:
- Wąż - uparł się na nazywanie tego czegoś właśnie tak. Zauważył to dziwne zachowanie i musiał przyznać, że było to... urocze? Co za głupia myśl. Jak ktoś, kto chce go zabić, może być uroczy? A jednak mógł.
- Ledwo. Naprawdę nie rozumiem, czemu aż tak ci zależy na pokonaniu mnie. Jesteś strasznie silny, czemu chcesz być jeszcze bardziej? I czemu uparłeś się akurat na mnie? - naprawdę tego nie rozumiał. A tym bardziej nie rozumiał jakim cudem oni ze sobą normalnie rozmawiają.
Poprawił bandanę na nadgarstku zastanawiając się, jak powinien spędzić resztę tego spokojnego dnia? Najchętniej zabrałby Kyoukę na spacer, ale w taką pogodę to odpada... W końcu jednak dotarli do miejsca gdzie powinien iść do siebie.
- Tu już pójdę w swoją stronę. Dzięki, za użyczenie Rashomona - uśmiechnął się wychodząc spod "parasola".
Akutagawa:
Dzisiejszego popołudnia częściej niż przez całe swoje dwudziestoletnie życie musiał sobie powtarzać w myślach, aby być spokojnym i nie rozwalić stojącego przed nim mężczyzny na drobne kawałeczki. W końcu obiecał Chuuyi, że będzie grzeczny. Chociaż dzisiaj.
- To wciąż za mało! - pokręcił głową. - To nie wystarcza. Muszę być potężniejszy; tylko siła się liczy na tym świecie, ale słabi ludzie tego nie zrozumieją. I nie uparłem się na ciebie, tylko - zmarszczył brwi - jesteś tak bardzo żałosny, twoja umiejętność jest śmiechu warta, a i tak dajesz radę walczyć ze mną jak równy z równym. A do tego Dazai uważa cię za lepszego ode mnie. Głupota.
Zacisnął usta w wąska kreskę, karcąc się w myślach za to, że chyba powiedział za dużo. Ale na szczęście tygrys już sobie poszedł. Rashomon, jak jakiś wierny piesek, jeszcze przez chwilę unosił się nad mężczyzna, ale gdy spoczął na nim karcący wzrok swojego pana, potulnie wrócił do płaszcza.
- Do zobaczenia... Nakajima.
Cholerne dołeczki, to wszystko przez nie.
Atsushi:
- Hm? Masz dziwne przekonanie o świecie. Siła to nie tylko to jak mocno uderzysz. To też wola życia. Wybacz, że nie mam jakiejś zachwycającej umiejętności - mruknął. - Ale walczę z tobą właśnie dlatego, że chcę żyć. Skoro mnie atakujesz pierwszy, to oczywiste, że się bronię, czyż nie? Hm? Dazai tak uważa? - zaskoczony otworzył nieco szerzej oczy. Takiej informacji się nie spodziewał.
Zaśmiał się cicho pod nosem, gdy Rashomon jeszcze chwilę za nim podążał. W sumie ciekawe czy ten płaszcz ma własną wolę, czy to w pełni Akutagawa nim kieruje... Gdy tylko jednak stracił daszek nad głową biegiem udał się do domu. Trochę przy tym denerwował go przydługi pasek, który z tyłu wił się niczym koci ogon. Dazai uznał to pewnie za śmieszne nawiązanie do jego umiejętności.
W domu uderzył czołem o ścianę. Co to w ogóle było to wszystko!?
Akutagawa:
- Jesteś tak beznadziejnie głupi, że aż szkoda mi na ciebie strzępić języka - warknął nieprzyjemnie. Naprawdę, czy los uznał jego życia za niewystarczający żart i musiał spleść jego przeznaczenie z tym tygrysem? Potarł w złości nadgarstek ze Znakiem. Rany, które wcześniej sobie na nim zadał, już się goiły i teraz zaczynały go niemiłosiernie swędzieć. Na jego pytanie o Dazaia najzwyczajniej w świecie prychnął, nie chcąc na nie odpowiadać. Powiedział już to przecież i nie zamierzał się powtarzać. Co za idiota.
Obserwował bieg tygrysa, dopóki nie zniknął za rogiem i sam udał się do swojego mieszkania. Mógł go śledzić, w końcu informacja o miejscu zamieszkania posiadacza umiejętności, za którego głowę wciąż jest obiecana niemała fortuna, byłaby na wagę złota, ale jakoś nie miał na to ochoty. Szczególnie, że dopadł go atak kaszlu, który męczył go, dopóki nie wziął lekarstw, schowanych w półce nad małą lodówką.
*to wszystko było pisane jeszcze zanim była znana przeszłość Akutagawy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz