Akutagawa:
Następnego dnia zaraz po tym, kiedy wkroczył do kwatery Mafii, to od razu z niej wybiegł, zdruzgotany do granic możliwości. Gin, jego młodsza siostra i Higuchi, jego podwładna, się p r z y t u l a l y. I to nie było zwykłe przyjacielskie obejmowanie się, bo dłonie Gin zawędrowały pod rozpiętą bluzkę Higuchi, a usta blondyny były zassane na bladej szyi skrytobójczyni.
- Świat zwariował - warknął, kopiąc pustą puszkę po Dr. Pepperze do morza.
Atsushi:
Rzeczywiście, następnego dnia mimo wszelkich wysiłków męczyła go gorączka. Tygrys wewnątrz niego chronił go przed śmiercią, jednak nie przed chorowaniem, niestety. Mimo okropnego samopoczucia musiał iść do pracy, gdyż czekało na niego zlecenie. Czując się jak ostatni śmieć, chodził po wybrzeżu... Szukając kota. Naprawdę, od kiedy Agencja zajmuje się takimi pierdołami?
- Szogunie! Szogunie? - zawołał, zaglądając w jakąś uliczkę. Kot, mały biały kociak z ciemną końcówką ogona, był podobno widziany właśnie w okolicy portu. Jednak kota jak nie było, tak nie było. Sfrustrowany poszukiwaniami, które nic nie dawały, usiadł nad wodą. Strasznie kręciło mu się w głowie. Jednak słysząc znajomy głos zerknął w bok, klnąc w myślach.
- Akutagawa... - mruknął. Nie miał najmniejszej ochoty na walkę. Jedyne co chciał, to się położyć pod pierzynką i przespać cały dzień, gdyż noc zawalił kaszląc i kichając.
Akutagawa:
Gin nie mówiła mu nigdy o swoim Znaku, dlatego z góry założył, że tak jak on go nie ma. A może jednak pojawił jej się nagle, zupełnie jak jemu te tygodnie temu? Tylko dlaczego go o tym nie poinformowała? Wstydziła się tego? Bała się, że wybuchnie złością? Cóż, to akurat było całkiem zrozumiałe...
Z rozmyślań wyrwał go cichy głos jego soulmate'a dochodzący gdzieś z boku. Natychmiast się odwrócił w tamtym kierunku, już otwierał usta, aby przywołać Rashomona, kiedy zauważył, jak źle wyglądał tygrys.
- Co ty tutaj robisz? - zapytał, mając w zamyśle to, że skoro mężczyzna jest chory, to powinien zostać w łóżku czy futonie, a nie szlajać się po mafijnych portach. I jakim cudem on się tutaj dostał!? Ich ochrona jest aż taka nieudolna? - A podobno idioci nie łapią przeziębienia...
Atsushi:
Niby na niego patrzył, ale jednak nie. Co Akutagawa robił w normalnym porcie...? Ah. To nie on był w normalnym porcie, tylko Atsushi zabłądził szukając pchlarza.
- Szukam Szoguna... - pokazał mu kartkę ze zdjęciem kota. - Cały dzień już za nim łażę, mam ochotę umrzeć - jęknął z bólem. - Nawet nie mam już pojęcia w jakiej części wybrzeża jestem...
Musiał przyznać, że był mu wdzięczny, że nie zaczął walki. Ledwo miał siłę mówić. Zaraz dostał ataku kaszlu, jakby miał płuca wypluć. I właśnie dlatego nie znosił deszczu.
- A ty co tu robisz? - spytał gdy w końcu przestał kaszleć. - Wyglądasz na jeszcze bardziej złego niż zawsze. O tu masz taką pionową zmarszczkę - tknął go między oczami. Chciał coś powiedzieć jeszcze, gdy zadzwonił jego telefon.
- Halo, Dazai? ...Tak, szukam go... Co? Koło domu? Czyli się znalazł? ...Aha... Dobrze, dziękuję za informacje... - rozłączył się i spojrzał zły na telefon. Kot znalazł się niedaleko domu właścicieli. Super. Złapał się za głowę, świat mu się kręcił przed oczami.
Akutagawa:
Podszedł trochę bliżej niego. Kiwał się z boku na bok i wyglądał tak, jakby miał zaraz się przewrócić i najzwyczajniej wyzionąć ducha. Miał czerwony nos i policzki, usta wysuszone, a oczy załzawione. Pozostał w nim tylko cień dawnego, niemal zawsze radosnego jak słoneczko latem Nakajimy. Oczywiście, mężczyzna nie był taki radosny przy Akutagawie, ale gdy widział go gdzieś w tłumie na ulicy przy przyjaciołach, to tamten non stop się uśmiechał albo robił inne dziwne miny.
Na początku chciał mu odpowiedzieć, że chyba pomylił epoki, bo Szogunat zlikwidowano naprawdę wiele lat temu, kiedy Nakajima pokazał mu kota. Ślicznego kota. Białego kota. Ślicznego, białego kota. Lubił koty.
- Jesteś u nas - powiedział z naciskiem, żeby tygrysołak zrozumiał, że wszedł na zakazane terytorium, gdzie roi się od mafiozów. - I dla twojej wiadomości, nigdzie nie widziałem tego kota.
Nie mógł zbyt długo nacieszyć się widokiem tego zwierzęcia, bo tygrys postanowił spróbować wypluć płuca. Skrzywił się na ten dźwięk. Przecież to zakrawa na zapalenie płuc! Co za idiota, żeby w takim stanie wychodzić z domu...
Naprawdę się zdziwił, czując palec mężczyzny na twarzy. Ta choroba kompletnie odbierała mu rozum.
- Jestem zły, bo... Nie, zaraz, nie muszę ci się tłumaczyć.
W pierwszym odruchu, gdy usłyszał znajome imię, chciał wyrwać mu telefon z ręki, ale w porę się powstrzymał. Zamiast tego z rosnącym zaniepokojeniem wpatrywał się w Nakajimę. Przełamując niechęć, położył mu dłoń na ramieniu.
- Powinieneś wrócić do domu i wziąć jakieś leki. Jesteś w stanie iść? - Dlaczego on się nim w ogóle przejmował!?
Atsushi:
Czy jemu rzuciło się na głowę, czy mafiozo rzeczywiście zaświeciły się lekko oczy na widok kociaka? To było niepokojące.
- U was? Tak myślałem... - pokiwał pomału głową. To wiele wyjaśnia. - Aż dziwne, że się tu dostałem. Głupi ma jednak szczęście...
Akurat pan Akuta-zarazwyplujępłuca-gawa był chyba ostatnią osobą, która mogła komentować czyiś kaszel. Podskoczył zaskoczony gdy mężczyzna go dotknął. Spojrzał na niego chwilę ładując informacje.
- Nie mam leków, muszę iść do apteki... Tak, chyba tak - ostrożnie wstał z ziemi, zaraz jednak się zachwiał. Oj czeka go długa droga do domu... - Chyba jednak nie - stwierdził szczerze, mimo to zaczął iść przed siebie. Nóżka za nóżką, mając wrażenie, że każdy krok przybliża go do śmierci. A to ledwie gorączka była. Ostatni raz się tak czuł, gdy głodował na ulicy przed spotkaniem Dazaia.
- Dziękuję za troskę, Akutagawa... - uśmiechnął się kącikami ust, na więcej sił nie miał.
Akutagawa:
Akutagawa był najodpowiedniejszą osobą, która mogła komentować czyjś kaszel, bo właśnie on się na nim znał. I skoro uważał, że jakiś jest niepokojący, to było naprawdę źle.
O, to dobrze, skoro może chodzić, to niepotrzebnie się mart... Nie no, ten idiota za chwile się zabije. Akutagawa przewrócił oczami i przyzwał Rashomona. Otoczył nim tors Nakajimy i dzięki temu mógł go utrzymać w pionowej pozycji, nie obawiając się, że ten się zaraz przewróci.
- To nie troska. Po prostu to ja jestem tym, który cię zabije, dlatego masz absolutny zakaz umierania na jakieś głupie przeziębienie. Rozumiesz?
Ruszył przed siebie, tym samym ciągnąc tygrysa za sobą. Wiedział dobrze, gdzie i w jakich godzinach strażnicy maję wartę, dlatego z łatwością lawirował między budynkami, po to, by niezauważenie wyjść z portu i dostać się do neutralnej strefy. Kiedy w końcu udało im się to, obejrzał się na Nakajimę. Wyglądał naprawdę źle, cały blady i do tego jego ciałem wstrząsały dreszcze.
- Ani tobie, ani mnie się to nie spodoba, ale idziemy do mojego mieszkania - powiedział, zanim zdążył pomyśleć. Chociaż, to była całkiem logiczna propozycja. Nie wiedział, gdzie mieszka tygrys, a u siebie miał niemalże połowę apteki. - Nie odbierz tego źle, po prostu nie chcę, żebyś zginął, zanim ja cię zabiję.
Atsushi:
- Hm? - zdziwiony spojrzał na czarnego węża, który go otoczył, wyjątkowo nie robiąc mu przy tym krzywy. Miał ochotę mu powiedzieć, że to właśnie przejaw troski, jednak przez jego ogarnięty chorobą umysł przeszła myśl, że lepiej nie zwracać mu na to uwagi. Dreptał za nim, starając się nadążać, jednak gdyby nie podparcie w Rashomonie, padłby już po paru metrach. Naprawdę miał dość tej choroby, było mu okropnie gorąco, a mimo to trząsł się z zimna.
- D-d-do ciebie...? - aż trząsł zębami. Zacisnął pięść, ogarnij się Atsushi! - M-możesz mnie gdzieś przy ulicy zostawić... Dojdę w końcu do siebie...
Mimo wszystko, dał się zabrać do domu swojego wroga. Jednak czy jeszcze w ogóle mógł tak o nim myśleć? Teraz był bezbronny i łatwy do zabicia czy schwytania, mimo to Akutagawa mu pomagał.
Akutagawa:
Zmierzył go tylko karcącym wzrokiem i po prostu pociągnął za sobą. Jakby miał ochotę na to, aby wykończyła go choroba, to by nawet nie wyciągał go z portu. Mimo że wiedział, iż tygrys ma przyjaciół, którzy mu pomogą, to i tak przed oczami miał swoja siostrę, która niemalże zmarła w jego ramionach, gdy byli młodsi. Trawiła ją grypa, zapalenie płuc i kilka innych chorób, których nabawiła się przez to, że w dzieciństwie musieli błąkać się od zaułku do zaułku, zjadając to, co znaleźli na ziemi, śmietniku albo ukradli. Na szczęście wtedy znalazł ich ktoś z bidula i zabrał ze sobą, jednakże początkowa ulga szybko zamieniła się w strach. Terror, jakiego doświadczyli w sierocińcu, do dzisiaj wita go w koszmarach. I nawet jeśli pragnął śmierci Nakajimy, to miał w sobie tę resztkę człowieczeństwa, aby nie pozwolić mu zginać przez coś takiego. Wyolbrzymiał, fakt, ale to przez wydarzenia z przeszłości, które odcisnęły na nim duże piętno.
W mieszkaniu od razu zaprowadził soulmate'a do swojego pokoju i nie siląc się na delikatność, rzucił go na łózko. Podał mu też jedną ze swoich koszul, których używał jako piżamy i zaraz ruszył do kuchni, by przygotować lekarstwa. Uzbrojony w całą górę opakowań tabletek, syropów i plastrów rozgrzewających, wrócił do Nakajimy i zostawił to wszystko na nocnej szafce.
- Te w żółtych opakowaniach bierz co trzy godziny, w zielonych co dwie. Tabletki do ssania są w białym. Syrop w większej buteleczce bierz trzy łyżki na dobę, w mniejszej dwie na cztery godziny. Właź pod kołdrę, musisz się wypocić. Napisz do swoich znajomych, że wróciłeś do domu, ale żeby do ciebie nie przychodzili, bo boisz się, że ich zarazisz - ostrym tonem rzucał coraz to nowe polecenia. Wyszedł w końcu z sypialni, aby zamknąć na klucz inne pokoje, ale drzwi do kuchni i łazienki zostawił uchylone.
- Wychodzę, wrócę koło czternastej. Masz wyzdrowieć, żebym mógł cię pokonać w uczciwej walce.
Potarł skroń. Wciąż nie rozumiał, dlaczego dbał o to, aby tygrys nie męczył się w trawiącej go chorobie, ale nie miał czasu, aby się o to zamartwiać. Musiał iść do pracy.
- W moim szarym laptopie masz kilka filmów, jakbyś się nudził. Nie tykaj czarnego, bo wyrwę ci ręce - rzucił jeszcze na odchodnym i wyszedł z mieszkania, zakluczając za sobą drzwi.
Atsushi:
Nawet się nie stawiał czy nie pisnął, gdy został rzucony na łóżko. Łóżko... W końcu się położy... Tylko tego mu było trzeba. Przyjął koszulę, chociaż miał świadomość, że ją zapoci. Ale musiał później jakoś wrócić do siebie, więc lepiej, by zrobił to w swoich własnych ubraniach, tak więc się przebrał, zdejmując przy okazji bandanę z nadgarstka, jeszcze ją przepoci.
Słysząc tą tyradę o lekach poczuł się... dziwnie? Tak, jakby trafił do lekarza. Kto normalny ma tyle leków w domu? I jeszcze ten ton, który był ostry niczym nóż...
Posłusznie kiwnął głową chowając się pod kołdrę, nie miał zamiaru go denerwować. Zaraz jednak został sam. Sam. W domu Akutagawy. W domu swojego wroga. I soulmate'a przy okazji. Czy jego życie mogłoby chociaż przez chwilę być normalne?
Rozejrzał się po pokoju. Był prosty, bez zbędnych ozdób czy pierdołek, taki typowy męski. Wzrok Atsushiego spoczął na półce z książkami. Poznał kilka tomów dość sławnych japońskich pisarzy jednak większą część półki zajmowały jakieś małe książki... Używając oczu tygrysa, doczytał te małe literki. Akutagawa naprawdę czytywał babskie romanse...? Próbował go sobie wyobrazić jak siedzi z tymi książkami, ale po prostu nie umiał. Starając się więc o tym nie myśleć, chciał wziąć leki jednak... Jak to szło? Zielone co trzy, żółte co dwie? Nie, chyba odwrotnie... A może? W sierocińcu nigdy nikt się tak nim nie zajmował, było mu z tym dziwnie. Zwłaszcza, że opiekę otrzymał od ostatniej osoby, od której się jej spodziewał.
Ostatecznie wziął je tak jak mówił Akutagawa, napisał do Dazaia, że jest już w domu, ale idzie od razu spać, więc prosi, by nikt nie zawracał mu głowy i położył się w końcu tuląc do poduszki. Miała bardzo przyjemny zapach. Z resztą jak cały ten pokój. Policzki tygrysa zrobiły się cieplejsze, tym razem nie z gorączki, a dlatego, że uświadomił sobie, że ten przyjemny zapach, to zapach właściciela Rashomona. Miał ochotę zapaść się pod ziemię... Zamiast tego zapadł w sen.
Akutagawa:
W siedzibie Mafii pierwsze co zrobił, to nawrzeszczał na Higuchi za dotykanie Gin. Kobiety starały się wytłumaczyć mu, że dopiero niedawno na nadgarstku zabójczyni pojawił się Znak i ta od razu porozmawiała o tym z podwładną Akutagawy, ale do niego nic nie docierało. To była jego jedyna rodzina, osoba, o którą chciał się troszczyć, słaby punkt, który pozwolił sobie mieć. A teraz Higuchi mogła mu ją odebrać. Z paskudnym humorem zamknął się w jednym z gabinetów, żeby wypełnić dokumenty dotyczące niedawnej sprawy z Gildią. Musiał wytłumaczyć, czemu sprzeciwił się rozkazom i wparował na Moby Dicka. Do tego obok piętrzyły się inne papiery, którymi zapomniał zająć się w ostatnim tygodniu. Westchnął cierpiętniczo. Niby mógł dać to Higuchi do wypełnienia, ale w tej chwili nie chciał jej widzieć.
Pracę skończył krótko po piętnastej, dlatego był w mieszkaniu grubo później, niż mówił. Cicho wszedł do sypialni, zauważając, że tygrys śpi. Podszedł do niego, uważnie stawiając kroki. Wyglądał teraz tak bezbronnie z cienką stróżką śliny wypływającą z otwartych ust, że z trudem powstrzymał Rashomona przed rozbiciem mu głowy. Zamiast tego wyciągnął dłoń, aby odgarnąć jasne kosmyki z czoła i sprawdzić mu temperaturę. Na szczęście spadła. Uspokojony, wypuścił wstrzymywane wcześniej powietrze przez usta.
- Nakajima - powiedział cicho. - Mógłbym cię teraz zabić. Wyrwać ci kończyny. Odrąbać głowę. Otruć. Udusić. Powinienem to zrobić. Ale nie mogę. Czemu? - zacisnął usta w wąska kreskę.
Po nieco dłuższej chwili wpatrywania się w soulmate'a, odwrócił się, wyszedł z pokoju i poszedł do kuchni, żeby przygotować obiad. Pierwszy raz od naprawdę długiego czasu miał przygotować danie dla dwóch osób. Musiał przyznać, że trochę się tym denerwował, ale zakasając rękawy, wziął się do pracy. Postanowił zrobić tradycyjny, japoński posiłek. W końcu warzywa maja w sobie dużo witamin, a one są potrzebne chorym osobom.
Atsushi:
Spał spokojnie, trawiony gorączką, która pomału zaczynała ustępować pod wpływem leków. Również regeneracja tygrysa pomagała mu w walce z chorobą. W międzyczasie obudził się raz i wziął leki, nie przejmując się tym, jaki odstęp czasu powinien między nimi zachować. Nic mu się raczej nie stanie, nie?
Trochę się mylił. W pewnym momencie zaczęły go dręczyć koszmary o sierocińcu. To jak był bity, przykuwany do ściany czy kary, które bardziej przypominały tortury niż coś, co miało być normalną karą. Dość często miewał takie koszmary. A raczej projekcje wspomnień, o których tak bardzo chciałby zapomnieć. Ze zduszonym krzykiem zerwał się z łóżka, gdy dyrektor wbijał mu gwóźdź w stopę. Trzęsąc się odgarnął kołdrę i spojrzał na swoją nogę. Nic, nawet blizny nie miał. Tak jakby wszystko co przeżył było tylko snem. Strasznym, realistycznym do granic możliwości snem.
Drżącymi rękoma przetarł twarz, kaszląc nieco. Nie brzmiało to już aż tak strasznie, jednak dalej czuł się osłabiony. Zaraz jednak usłyszał jakieś krzątanie w kuchni. Akutagawa wrócił...? Czy może ktoś inny przyszedł? Która godzina? Było już grubo po południu, nie powinien tyle czasu tu spędzić, musi wracać do siebie. Zaraz jednak poczuł śliczny zapach z kuchni, a jego brzuch głośno zaczął domagać się jedzenia. No tak, na śniadanie zjadł aż pół bułki mlecznej, bo na nic nie miał innego siły. Chwiejnie wstał z łóżka.
Akutagawa:
Gdy ryż się już ugotował, ostrożnie wyłożył go do miseczek, zupełnie nieświadomie nakładając więcej tygrysowi. Przecież specjalnie nie będzie go dokarmiał, a teraz to robił tylko dlatego, bo tamten śpi w jego łózko. Każdy dobry Japończyk będzie zajmował się swoim gościem.
- Szlag! - przeklął, kiedy zaskoczony krzykiem dobiegającym z pokoju, zaciął się w kciuk. Świetnie, Nakajima się obudził, a on nie skończył kroić marchewki. Poczuł się w tym momencie naprawdę głupio, jak jakaś niedorobiona kura domowa, która stresuje się tym, że mężowi może nie smakować przygotowany obiad. To wszystko przez ten cholerny Znak. I przez dołeczki w policzkach tygrysa.
Po zaklejeniu kciuka plastrem, ruszył do sypialni. Stanął w drzwiach, krzyżując ręce na piersi i opierając biodrem o framugę. Ciekawy był widok słaniającego się na nogach mężczyzny, ubranego jedynie w jego o kilka rozmiarów za dużą koszulę z nazwa zespołu wyszytą na kieszonce. Higuchi kupiła mu ją, kiedy pochwalił jakąś piosenkę lecącą w radiu. Nawet nie pamiętał jej tytułu, ale kobieta uparła się, aby przyjął prezent, przez co zmuszony był, aby odwdzięczyć się czymś innym. Wybrał elegancką spinkę do włosów, którą ta cały czas nosi.
Nakajima pewnie pierwszy raz zobaczy go bez płaszcza i eleganckiej koszuli, bo Ryunosuke po powrocie do domu zdążył przebrać się w sprane, ciemne jeansy i czarny sweter z dekoltem w serek. Ściągnął też soczewki, zastępując je okularami. Cóż, nawet on - jeden z najlepszych członków w mafii - jest tylko człowiekiem i nie chodzi cały czas w jednych ciuchach.
- Dasz radę dojść do kuchni? - zapytał jak na siebie nadzwyczaj milo, wyciągając w jego kierunku dłoń.
Atsushi:
Spojrzał na Akutagawę który... Wyglądał jak człowiek. Nie jak straszny kat, który chce wszystkich wymordować, a jak normalna osoba w jego wieku... Atsushi teraz skojarzył, że są w podobnym wieku, wcześniej w ogóle o tym nie pomyślał. On nosił okulary? Miał przez nie takie delikatniejsze rysy twarzy...
- C-chyba... - mimo to chwycił niepewnie jego dłoń, nie ufając sobie zbytnio. Posłusznie poszedł do kuchni, na widok obiadu było mu zwyczajnie głupio. Cóż, spodziewał się, że zostanie wygoniony na ulicę ledwie poczuje się lepiej.
- Nie wiedziałem, że nosisz okulary... Pasują ci - przyznał szczerze, gdy usiadł do stołu. Czemu on to w ogóle powiedział? Uszczypnął się w skórę na Znaku. Atsushi, włącz chociaż raz w życiu mózg i nie paplaj co ci ślina na język przyniesie. Przez chwilę więc myślał co powiedzieć.
- Dziękuję, że się mną zająłeś. Nawet jeśli to dlatego, że chcesz mnie później zabić. I tak dziękuję - uśmiechnął się szeroko. Ale teraz jest jego dłużnikiem czyż nie? Być dłużnikiem własnego kata, cóż za ironia.
Akutagawa:
Mimo że sam mu podał dłoń, to w pierwszym odruchu chciał ją cofnąć. Nie był przyzwyczajony do tego, że ludzie go dotykają, dlatego niezbyt wiedział, jak się zachować. Instynktownie nieco wzmocnił uścisk, prowadzać tygrysa do kuchni, uważnie obserwując jego twarz, żeby w razie co zareagować, gdy tamten będzie nagle mdlał. Postawił przed Nakajimą herbatę, do której wkropił trochę cytryny, aby było zdrowiej. Swoją pił czarną i gorzką. Jak jego życie.
- Nie lubię ich, są niewygodne - pokręcił śmiesznie nosem. - Ale dziękuję - rzucił cicho, czując, jak całe uszy mu płoną. Obiecał sobie, że później wyrzuci te głupie okulary w cholerę i nigdy więcej żadnych nie założy. Nie zależało mu przecież na tym, aby otrzymywać komplementy od swojego wroga i jednocześnie soulmate'a. A z drugiej strony, skoro mu nie zależy, to powinien po prostu zignorować mężczyznę.
- Przestań się szczerzyć, jedz i wynoś się stąd. Moje mieszkanie to nie hotel, a skoro już ci lepiej, to masz stąd odejść - tylko nie te przeklęte d o ł e c z k i. Miał kompletną pustkę w głowie, gdy tylko pojawiały się one na twarzy Nakajimy i plótł co mu się tylko na język nawinęło. Już nie rozstrajając tego, jak bardzo pozbawione sensu to było. Bo to w końcu on przyprowadził tutaj detektywa i kazał mu zostać. Logika postanowiła pojechać na wakacje.
- Jak znajdziesz na marchewce trochę krwi, to twoja wina - rzucił, wgryzając się w fasolkę. Oczywiście żartował, dokładnie przemył warzywa po niefortunnej przygodzie z nożem, ale nie mógł się powstrzymać.
Atsushi:
Miał taką zimną dłoń, dla Atsushiego, który jeszcze nie miał normalnej temperatury, było to całkiem przyjemne. Może i był słaby, ale nie żeby zemdleć... Raczej aż tak źle nie było z nim, prawda?
- Skoro cały czas nosisz soczewki, bo pewnie to robisz, to się nie dziwię, że są niewygodne...
Oh, on podziękował? Nieco się zarumienił, musiał przyznać, że to było całkiem urocze.
I wrócił ten stary, niemiły Akutagawa. Chociaż czy rzeczywiście taki niemiły? Mimo wszystko się nim zajął, nawet podzielił się z nim obiadem. - Smaczne... Krwi?! - przyjrzał się warzywu, który trzymał w pałeczkach.
- Moja wina...? - co on znowu zrobił nie tak?
Miał nałożone stanowczo za dużo. Był chory nie miał apatytu, a dostał porcję widocznie większą niż tą, którą sobie nałożył mafiozo. Mimo iż nie miał ochoty, zjadł wszystko, gdyż inaczej byłoby to z jego strony nie miłe. Gdy zjadł, napił się herbaty, która przez ten czas zdążyła się zrobić idealna do picia. Uśmiechnął się błogo, w końcu się czegoś napił. Bo tej odrobiny wody, którą potrzebował do leków, nie uznawał za napicie się.
- Bardzo ci dziękuję Akutagawa. Już nie będę zawracać ci głowy - wstał od stołu i poszedł do jego pokoju już pewniej, jednak dalej było wdać, że jest chory i przebrał się w swoje normalne ubrania. Chciałby, a nawet wypadałaby, żeby zabrał koszulkę, którą przepocił i ją wyprał, jednak jak miałby mu ją oddać, skoro pewnie jak się znowu spotkają, to rzucą się na siebie?
Zastanawiał się nad tym, poprawiając krawat. Przed wyjściem z pokoju zerknął jeszcze na niepokojący zbiór babskich romansideł. Naprawdę go to przerażało.
Akutagawa:
Przyznał, że mina, którą zrobił tygrys, kiedy usłyszał o krwi, była tak idiotyczna, że aż nie mógł powstrzymać krótkiego parsknięcia śmiechem. Na szczęście w porę się opanował i przybrał swój zwyczajny wyraz twarzy - wiecznie wkurzonego emo.
- Kiedy wcześniej wrzasnąłeś, przeciąłem się - pokazał mu zraniona dłoń. - Nie sadziłem, że mój pokój jest aż tak przerażający.
Dlaczego. On. Tyle. Się. Uśmiechał!? Naprawdę, jak jakieś pozbawione zmartwień dziecko szczęścia, którym - Akutagawa dobrze o tym wiedział - nie był. I naprawdę, nie bolały go policzki od tego szczerzenia się?
Ciekawe, czy jest taki na co dzień w Agencji Detektywistycznej? - zastanowił się mafiozo, ale zaraz skarcił się za takie myśli. Bo przecież co go obchodzi to, jak się zachowuje ten beznadziejny człowiek? Naprawdę, musiał upaść na głowę...
Znad okularów patrzył na opuszczającego kuchnię Nakajimę, przyłapując się na tym, że skupił wzrok na jego delikatnie opalonych udach, pod którymi sprawnie pracowały mięśnie. Szybko wstał od stołu, zebrał naczynia i włożył je do zlewu. Gdyby nie ten przeklęty Znak, to nigdy w życiu nie spojrzałby na czyjeś uda i na pewno nie pomyślałby wtedy, że są "niezłe". Nigdy!
Gdy już ochłonął, poszedł do swojego pokoju, aby sprawdzić, czy mężczyzna nie zrobił sobie czegoś pod jego nieobecność, bo mimo że nieco mu się polepszyło, to wciąż widać było, że jest chory.
- Czemu tak patrzysz na książki Gin? - spytał nieco zniesmaczony. - Myślałem, że jako mój soulmate będziesz miał lepszy gust co do literatury - oho, pierwszy raz go tak nazwał. To chyba znaczyło, że pogodził się z rzeczywistością. Co oczywiście nie umniejszało jego chęci zabicia tygrysa.
Atsushi:
On. Się. Śmiał. On umiał się śmiać. Dzwońcie po telewizję, to trzeba uwiecznić.
- Oh, wybacz... - teraz było mu głupio. - A-ah to nie tak, to tylko... - wzruszył ramionami, było mu teraz strasznie głupio. - Koszmar - przyznał cicho.
Gin?
- Czyli nie są twoje? Jezu jak dobrze - odetchnął z ulgą przecierając twarz dłońmi. - To samo myślałem o tobie, a gdy je zobaczyłem, to próbowałem sobie wyobrazić ciebie czytającego to. Ale się nie dało, to zbyt okropna wizja.
Zaraz, zaraz. On go nazwał soulmatem? Może i nimi byli, ale dalej było to... dziwne. Żeby tak nazwać rzecz po imieniu. Mimo wszystko Atsushi zawiązał już tradycyjnie bandanę na nadgarstku.
- Jakby tak pomyśleć, to obaj mamy durne teksty na nadgarstkach - stwierdził, zawiązując buty. - Ja mam cytat kata, a ty idioty, który mimo bujania, musiał się pytać, czy jest na morzu.
- Jeszcze raz dziękuję za opiekę i pyszny obiad - lekko się skłonił, a zaraz potem wyszedł z mieszkania. Tylko... Gdzie on w sumie był? Mało obchodziło go gdzie mieszkał Akutagawa. Nie miał on w planach kiedykolwiek go sam z siebie atakować. Mimo wszystko nie lubił walczyć.
Akutagawa:
Zmarszczył lekko brwi. Znając Nakajime, najpewniej śniła mu się przeszłość albo to, że coś przykrego działo się jego znajomym. Pokręcił głową.
- Nie warto przejmować się sennymi marami, bo one są jedynie wytworem naszej wyobraźni czy projekcja wspomnień. Prawdziwy koszmar zaczyna się po otwarciu oczu - rzucił cytatem, jakby żywcem wyciągniętym z tumblra czy innej stronki dla zakompleksionych białych nastolatek.
Az otworzył lekko usta ze zdziwienia. Czy on naprawdę...?
- Jesteś głupi. Czy ja ci wyglądam na osobę, która czyta takie rzeczy? - po prawdzie, jego siostra też była przerażającym zabójcą i nikt by się nie domyślił, że lubi wieczorami zajrzeć do harlequina i popijać przy tym piwo, koniecznie smakowe.
Uniósł dłoń i odsunął rękaw, aby spojrzeć na Znak. Wciąż było na nim kilka jasnoczerwonych zadrapań, które lekko szczypały, ale czarne kanji wyraźnie było widać na jego niemalże mlecznobiałej skórze. Przesunął palcem po "海", znaku na "morze".
- Faktycznie durne. Ale ty i tak go zasłaniasz, wiec nie masz co się martwic tym, że ktoś to może przyuważyć. Idioto - skoro sam się tak nazywa, to nie powinien narzekać, iż ktoś inny też tak na niego wola.
Odpowiedział ukłonem i zamknął za nim drzwi. Czul się niemożebnie wręcz zmęczony tą krotką wizytą Nakajimy, tak więc, aby nieco się przewietrzyć, wyszedł na balkon, masując się po szyi.
- Co za ciapa - westchnął pod nosem na widok rozglądającego się dookoła ulicy tygrysa. No tak, nigdy nie widział go w tej okolicy, dlatego mało prawdopodobne jest, że ją zna. Wpadł na pomysł. Niby głupi, ale genialny w swej prostocie. Wrócił na chwilę do pokoju, aby zabrać z niego wskaźnik laserowy i zaraz nim zaświecił pod nogami detektywa, wskazując mu kierunek, którym powinien dotrzeć do znanych sobie rejonów.
- Kici, kici - mruknął z beznamiętną miną, opierając się o barierkę.
Atsushi:
- Gin też na taką nie wygląda - wytknął mu. - Dazai nie wygląda na byłego hereszta mafii, a ja nie wyglądam, jakbym umiał zmienić się w tygrysa. Pozory mylą.
Podrapał się po tyle głowy. W sumie miał rację.
- Może i go zasłaniam, ale przynajmniej się po nim nie ciąłem czy nie próbowałem wydrapać - spojrzał na jego rany. Aż tak nienawidził tego Znaku? Nie wiedząc czemu poczuł się nieco smutno i jakby odrzucony? Sam nie wiedział.
Rozglądał się uważnie próbując się domyśleć, którędy powinien iść, jednak nie miał bladego pojęcia. Chyba sobie trochę pobłą... A to co? Spojrzał na czerwoną kropkę i próbował ją zdepnąć. Raz, drugi. Nagle się zatrzymał cały czerwony i spojrzał na Akutagawę. Świetnie, to się wygłupił.
- To nie jest zabawne! - zawołał do niego, jednak posłusznie poszedł w kierunku, który tamten wskazywał mu kropką.
Mimo wszystko dojście do domu zajęło mu sporo czasu. W między czasie przemyślał parę rzeczy. Zdjął bandanę ze Znaku i wyrzucił ją do kosza przy ulicy. Pora chyba pogodzić się z tym, że w jakiś sposób jest połączony z Akutagawą.
Akutagawa:
- Ale wciąż jesteś głupi - twardo upierał się przy swoim.
Otworzył usta chcąc mu coś na to odpowiedzieć, ale na widok jego miny zamarł. Czy Nakajima był zraniony? Tak wyglądał, ale przecież nic mu nie zrobił. A oczyma wyobraźni mógł nawet zobaczyć, jak tygrys podkula pod siebie ogon i ma oklapnięte uszka... Co?
- Nie chcę, żeby o moim życiu decydowało głupie zdanie na nadgarstku - powiedział w końcu, zastanawiając się jednocześnie, po co mu się tłumaczy. - Cały świat zwariował na punkcie soulmate'ów, ale ja nie zamierzam. Sam wybiorę sobie partnera i żaden głupi Znak nie będzie mi mówił, czy to masz być ty, czy ktoś inny.
O, więc nawet tygrysołaki się na to nabierają. Zagryzł dolną wargę, aby powstrzymać drwiący uśmiech. I o co mu chodziło, że nie jest zabawne? Jest, nawet bardzo. A ta wykrzywiona w zażenowaniu, czerwona twarz będzie mu się przypominała za każdym razem, gdy pomyśli o detektywie. Znaczy, nie żeby kiedykolwiek miał ochotę o nim myśleć, oczywiście.
Wrócił do mieszkania, aby w końcu wziąć się za zmywanie naczyń. Trochę dziwnie czuł się ze świadomością, że na suszarce będzie schnąć dwa razy więcej naczyń niż zawsze. Bo od dawna nie miał gości, Higuchi czy inni członkowie Czarnych Jaszczurek przychodzili tylko zdać raporty albo podrzucić mu dokumenty, a Gin jeśli już wpadała poczytać swoje książki, to nie zostawała na obiad czy kolację. A musiał przyznać, że jedzenie w towarzystwie jest o wiele ciekawsze niż samemu.
Po tym, gdy umył naczynia, postanowił zrobić coś, co nawet jego samego zaskoczyło. Posmarował rany na Znaku maścią, aby te szybciej się zagoiły (i nie zasmucały już Nakajimy, ale tego nigdy w życiu nie przyzna). Odetchnął głęboko. Naprawdę, n a p r a w d ę nienawidził tych Znaków. Ale znak 海 był nadzwyczaj ładnie nakreślony.
Atsushi:
Kiwnął głową.
- To jest dobre podejście. Jednak nic na to nie poradzisz, że go masz. To, że Znak twierdzi, że ktoś jest sobie przeznaczony, nie znaczy to, że tak jest. W naszym przypadku się bardzo pomyliły.
W domu pierwsze co zrobił to prysznic, by odgonić od siebie wszystkie głupie myśli, które miał o Akutagawie. Czemu tak strasznie zabolał go widok rozdrapanego Znaku..?
Akutagawa:
Usłyszał pociągnięcie nosem dochodzące od osoby siedzącej na kanapie.
- Czy ty płaczesz przy harlequinie, Gin? - spytał.
- Bo nie sądziłam, że nawet kompletne przeciwieństwa mogą zacząć pałać do siebie takim uczuciem - przyznała zarumieniona, nie patrząc na brata.
- Kiedy ty z tego wyrośniesz...?
Nie miał pojęcia, czemu nagle przypomniała mu się ta rozmowa z siostrą, ale wspomnienie to sprawiło, że zacisnął pieści ze złości. Chociaż sam nie wiedział, dlaczego czuł wściekłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz